Doc - 2010-10-23 22:33:53

Ok, poniżej przedstawię co się działo na sesji w młocia przez ostatnie dni. Jak przypuzczamy 7-go, ostatniego dnia święta, kultyści zrobią wielkie kaa-booom i przewołają wielkiego demona a my będziem musieli stanąć do walki i polec za ojczyznę. Znów polecą PP... Aby tego uniknąć albo chociaż oddalić musim odzyskać pewien, mosiężny miso-kielich. A jak już Messnerowa odprawi rytuał to już w ogóle będzie cacy. Póki co nie mamy kielicha, nie wiemy gzie on jest, nie wiemy kto go ma, koleś który autentycznie może coś wiedzieć (Olek) od minimum tygodnia skutecznie wymyka się całemu miastu. Kogokolwiek by nie spytać zawsze widział go 2-3 dni temu albo dłużej. Prawdopodobnie jakiś związek z kielichem mają owe porwania-zniknięcia zdarzające się praktycznie co 24h. Właściwie należałoby uznać, że po mieście szaleje jakieś komando kultystów które porywa jak chce, kogo chce, skąd chce i kiedy chce. Ale jak na razie bezpośrednio związku z Voghtem, Olkiem lub kielichem nie mają. Co prawda Erhrtówna też znikła a bzykała się z Voghtem no ale niekoniecznie musiała zniknąć z powodu kielicha. Co więcej tak naprawdę nie wiemy nawet czy owi zniknięci faktycznie zostali porwani czy sami gdzieś nawiali. Chociaż wersja,że np. należą do kultystów wydaje mi się co raz mniej prawdopodobna. Głownie z powodu porwania Erhartówny która prawdopodobnie została przemielona na niestrawny pasztecik. Messnerowa dobrowolnie też raczej by nie odeszła, musieli ją skitrać z zaskoka albo podstępem.

11.IV.2524 - docieramy w okolice Nuln. Po drodze spotykamy starą znajomą, Kathleen która obecnie służy w drogówce, która zaprasza nas do siebie. Korzystamy z zaproszenia.

12.IV. - z rana mamy iść na ploty do pobliskiej wiochę (jakieś info miało być ale nie pamiętam już jakie), dochodzi do nas alarm antyorczy. Pośpieszna mobilizacja i wymarsz. Słyszymy odgłos walki, kierujemy się tam, ratujem białogłowę hr. Kathrin Fenn. Markus ciężko ranny. My i ranni nocujem w wiosce, hr. Fenn odjeżdża na chawirę Wilhelma.

12/13.IV - w nocy dociera do nas biały dziadyga na koniu, Okazuje się, że to Radeolius, magus i medyk. Faktycznie do rana przywraca rannych do stanu używalności

13.IV - docieramy do Wilhelma. Elyta już się bawi w najlepsze. Radeolius objaśnia co za fikuśny wisior mamy z zamku Drachenfels. Przy okazji mówi, że do Nuln przybyła Messnerowa.

14.IV - z rana ruszamy do Nuln. Jesteśmy na wieczór. Nocujemy pod "Pijanym Strażnikiem". Eskel twierdzi, że widział skava.

15.IV - z rano do Mesnerowuj u Morrowców. Potem do sigmaritów, tam Hans odbiera listy od Altmana. Wynika z nich, że kielich jest w Nuln i że powinien go tu przywlec jakiś miejscowy, wojenny hiroł. Dalej odwiedzamy świątynie Myrmidii.  Udajem się do koszar tam dowiadujemy się, że ów hiroł to Rolf Vought i jego funfel - przydupas Oliver Brinhoff. Wracając zachodzimy do Grafa Manfreda, łatwimy se pokoik ale będzie od wieczora. Idziem do Ardena i zostawiamy wisior. Na noc do Grafa.

16.IV - rano udajem się na chatę Olka ale nikogo nie ma i nikt go już parę dni nie widział. Markus zostaje na czatach. Spotykamy się po południu. Markus wylukał, że ktos luka na dom Olka. Przygotowujemy list zapowiadający do hr. Beker, którą polecił nam Wilhelm. Idziem robić akcję "domek Olka" leziemy za kolesiem który włamał się do domu. Dochodzimy do jakiejś rudery. Zasadzka. zostajemy w pysk magiczny atak i zostajemy pojmani.

-soldiery twierdzą, że tego dnia gościł Olek w "Tańczącym Zdechlaku

16/17.IV - cucimy się. Jesteśmy związani. Markusa chcą wziąć i biorą na okup. Wywlekają go. Nas mają ubić. Hans staje w płomieniach i przepala swoje i Eskela więzy. Walka. Okazuje się, że jeden z gangerów to Sev. Walka. Ubijamy gangera. okazuje się, że drugi ganger - laska to też zdrajca i przechodzi na naszą stronę. Hans trafiony, pada nietomny. Wleczemy Hansa do zaufanego medyka którego wskazuje nam laska (Alice). Medyk jakoś tam zszywa Hansa ale póki co Hans jest wyłączony z gry. Alice prowadzi nas do swego mentora, Drago. Nocujemy u niego. Zostają zgrubsza wprowadzeni w sprawę. Drago używa swoich kontaktów i odzyskuje nasz sprzę. Póki co działa na krechę. Alice i Sev wracają do mafii by ściemniać dalej.

17.IV - Sev dostaje questa od mafii na odnalezienie kupca, Otto Jagera. Eskel, Sev, Drago dokumali się, że tropy prowadzą do kanałów. Drago najmuje kanalarzy do pomocy. Wędrówka w kanałach. Wędrówka pod kanałami. Skavy. Walka. Wygrywamy. Widzimy Jegera w klatce. Wpada szuroogr. Walka. Se radzimy z trudem. Uwalniamy Jagera. Wpada stado skavów. Jesteśmy przyparci do muru. Wpadają zdechlaki. Walka zdechlaków ze skavami. W końcu zdechlaki wygrywają. Teraz jest dwa stada zdechlaków. Pokazuje się nekruś. jego zjawa-girl namawia go by nas puścił. Korzystamy z okazji i spadamy. Na wieczór Hans się budzi.

-pierwszy dzień święta

-porwanie Erhartówny i Kohlna III, (porwanie Kohlna jest na razie tajne)

-zawodowa panna Katreen twierdzi, że tego dnia był u niej Olek.

-morrowcy twierdzą, że tego dnia Messnerowa przeniosła się od nich do "Złotej Gęsi"

18.IV - idziem do hr. Beker. Mówimy Bekerowej o naszych podejżeniach co do Voughta i kielicha. Obiecuje nam zorganizować spotkanie z nim. Mówi też o zniknięciu młodej Erhartowej i młodego Kohlna III. Spadamy. Idziemy do domu Erfartów. Potem obchodzimy trasę zniknięcia i jej szkołę. Dokminamy, że Erhartówna bzykała się z Voughtem ale nie mam pojęcia kto i kiedy ją porwał. Wracamy do Drago na obiadokolecję. Ten wieczorem ma posłańca, że zaginął kupiec dywanów.

-drugi dzień świeta

-żebrak z przytułku twierdzi, że tego dnia Olek nauczał w świątyni Sigmara.

19.IV - okazuje się, że mamy na dziś sptkanie u hr. Beker z Voughtem. Na miejscu twierdzi, że jest spoko wodza, kielich widział ale stracił go z oczu zaraz po bitwie. Sev rzuca mu GPSa na niego. Spadamy stamtą. Sev udaje się pod chatę Voughta, Eskel i Hans do "Tańczącego Zdechlaka" gdzie może być Olek. Tam dowiadują, się, że Olek był tu 3 dni temu i bredził o powrocie Sigmara. Spadamy. W tym czasie Sev łazi za chłopcami - posłańcami. Atak mutków w całym mieście se radzimy. Spotykamy się pod chatwirą Voughta. Nagle powóz Voughta wyjeżdża. Idziemy za nim. Dochodzimy do domku. Tam Hans i Sev bawią się w skradajki. Okazuje się, że to luksburdel. Vought pyta "zawodową pannę" Katreen o Olka. Był tu 2 dni temu. Wracamy do Drago.

-trzeci dzień święta

-zniknięcie Kohna III zostaje ogłoszone

20.IV - Sev, udaje się do burdelu Katreen i wkłada bardzo wiele wysiłku by dogłębnie poznać jej odpowiedzi na trapiące go pytania. Udaje mu się przekonać ją na drugiego posłańca jakby pojawił się Olek. W tym czasie Hans udaje się do sigmaritów. Tam niczego nie dowiaduje sie o bracie. Ale w przytułku dowiaduje się, że Olek tu był w świątyni 2 dni temu i próbował nauczać ludzi. Informator spróbuje dowiedzieć się więcej. Spotykamy się na wieczór w Grafie. Jest już Eskel i Wilhelm. Okazuje się, że dziś Messnerowa została porwana ze "Złotej Gęsi". Już za późno by łazić, idziem spać.

-czwarty dzień święta

-sąsiedzi twierdzą, że masarz Hans zniknął prawdopodobnie dzisiaj.

21.IV - z rana idziem do "Złotej Gęsi". Okazuje się, że jest otoczona kordonem straży i nie możemy wejść. Odwiedzamy więc sigmarytów. Informator mówi nam, że Olek był dzielni dokerskiej. Udajemy się do morrowców, okazuje się, że z Messnerową było wszystko ok aż dostała oficjalne zaproszenie od władz. i przeniosła się do "Złotej Gęsi" jakieś 3 dni przed zniknięciem. Idziem do dokerni. Na wstępie są shalijówy, gadamy z nimi. Eskel znajduje trefny pasztecik z ludzkim mięsem. Mamy adres. Idziem robiś domek: masarnia Hansa. W środku znajdujem podzespoły do robienia pasztecików ale nikogo ni ma. Znajdujemy w kościach pierścionek Erhartówny. Tajny pokój ze specstołem do unieruchamiana 4-rękiej istoty. Z gadki, z sąsiadami wynika, że Hans rzeźnik spławił się chyba wczoraj. Dostajemy od sąsiadów cynk o tawernie "Powrocie Bandyty". Idziem do tego zatopionego Harlemu. Hansa i jego koleżków nie było. Wracamy do shalijów, tam dowiadujem się, że Hans miewał ostatnio specgościa, blondasa z mieczorem i pistoletem. Wracamy do Manfreda.

-piąty dzień święta

Doc - 2010-10-23 22:41:05

Nie kumam jakim cudem Olek może być niewidzialny. Szuka go na pewno mafia, Vought i my. Jakby Drago na coś wpadł, też dałby znać. Do tego nie kitra się gdzieś w jakiejś dziurze tylko ewidentnie łazi po mieście i ludzi molestuje swoimi kazaniami. To rzuca się w oczy. Szwenda się po całym mieście bez ładu i składu jak obłąkany nawiedzeniec, nie mysli jasno, chłodno i logicznie, nie planuje działań i kurde znika jak chce i kiedy chce. (Tak samo jak te komando od porwań)

Doc - 2010-10-23 22:53:25

Tak się zastanawiam... Jak Sev łaził za tymi posłańcami 19.IV, tam polazł za jednym do jakiegoś kupca. Ten kupiec to nie był przypadkiem ów Hans rzeźnik? Co prawda, wd, sąsiadów zniknął dzień później ale pewni nie byli. Równie dobrze mogłoby to być tego dnia. Wówczas oznaczałoby niepodważalną winę i współudział Voughta. A przynajmniej narobiłoby mu smrodu wokół gaci. W końcu masarz ewakuował by się wówczas na wyraźne polecenie Voughta. No i wówczas Vought wiedziałby o pasztecikach i przemieleniu Erhartówny.

Doc - 2010-10-23 23:06:27

A poza tym obstawiam, że kultystowe kaa-booom będzie związane z działem. Bez względu na pogodę mnóstwo ludzi przyjdzie je oglądać. Ma być pokazana ostatniego dnia. A mnóstwo ludzi = mnóstwo ofiar = mnóstwo krwi dla wezwania i wzmocnienia demona od, jakby nie patrzył, boga krwi. Do tego jeden z porwanych, a właściwie jego ojciec, Kohn II, patronował swego czasu projektowi. No ale to tylko takie moje prywatne dywagacje w ciemno...

Doc - 2010-10-23 23:40:47

-Co do doboru porwań to też nie widzę w nich jakiegoś wzorca. Nawet zakładając odgórnie, że wszystkie są powiązane jakoś z kielichem.

-Byłyby przeprowadzone na zlecenie jednego środka decyzyjnego, czegoś w stylu sztabu głównego kultystów.

-Musiały by być przeprowadzone, przez profesjonalistów. Taką grupkę, obliczam na minimum 2-4 osoby do bezposrdniego kontaktu na porwanego i gdzieś drugie tyle na ubezpieczenie całej operacji (transport jeńca/ciała, czujki, druga linia itd).

-Do tego takie potencjalne ofiary musiały by być obserwowane dużo wcześniej, powiedzmy minimum 1-2 tygodnie na każdą z ofiar. Takiej ryzykownej akcji nie robi się w ciemno. (na każdą z ofiar musiało by być ok 2-3 obserwatorów na dobę, przez owe 7-14 dni. To daje nam już gawiedź 14-30 obserwatorów, zakładając, że komando trzyma się tylko na akcję a do zwykłej obserwacji bierze się jakiś szeregowców z organizacji albo kogoś przekupionego z otoczenia ofiary).

-komando z ofiarą musiałoby mieć środek transportu np. powóz aby przewieść ofiarę do bazy albo wybrać inną drogę, np. kanały ale z powodu powodzi o to akurat ciężko ale nie niemożliwe, zwłaszcza, że parę dni temu było mniej wody.

-wszystkie powyższe punkty tyczą się komanda w klasycznym rozumieniu słowa czyli czegoś w stylu komandosów, żołnierzy itd. Może to wszystko jednak robić tylko 1-2 ooby które mają MASKĘ czyli np. są znanymi, lubianymi, godnymi zaufania VIPami, albo podszywają się bardzo umiejętnie pod takie osoby albo organizację np. kapłanów, szlachciców, oficerów, urzędników itd. Wówczas do wywabienia ofiary z bezpiecznego terenu wystarczy taka jedna lub góra 2 osoby. Po przybyciu na miejsce zasadzki/porwania do akcji przystępuje wyżej wymienione komando. (do takiej roli Vought nadaje się idealnie, co więcej jest na tyle sławnym, godnym zaufania, rozpoznawalnym VIPem by ofiary zgodziły się spotkać z nim na jego warunkach i nie spodziewały się zasadzki. Do tego jest na tyle dobrym negocjatorem i fajterem, w końcu to wódz i wojownik, by przeprowadzić atak z zaskoczenia na ofiarę samodzielne i sprzątnięcie ciała pozostawić swoim ludziom. Do tego jako miejscowy, rodzimy VIP, do tego hiroł ostatniej wojny zna osobiście, lub jak nie to otoczenie każdej z ofiar więc wiedział jak i gdzie najlepiej ją dopaść)

-Dobór ofiar nadal jest jednak bez sensu, bez żadnego planu. Jedyną cechę wspólną jaką mają, to to, że należą do rodzin VIPów i, że ani razu nie zarządano okupu.

Kohn III - syn Kohna II, który zajmował się pracą nad Grubą Bertą - żadnych wiadomych powiązań z kultystami czy kielichem

Erhartówna - córka Erharta, bogatego kupca węglem. - żadnych wiadomych powiązań z kultystami czy kielichem

handlarz dywanów - handlował luksusowymi dywanami, więcej nie wiemy.  - żadnych wiadomych powiązań z kultystami czy kielichem

Gebriel Mesner - mistrzyni ametysowego kolegium. To ona odprawiła rytuał w Altdorfie. Liczyliśmy, że po odnalezieniu kielicha znów to zrobi, ona też, po to przybyła do Nuln. Z tego powodu stanowiła śmiertelne zagrożenie dla kultystów. Porwana prawdopodobnie własnie dla tego - żadnych wiadomych powiązań z kultystami czy kielichem

Doc - 2010-10-23 23:51:36

kurwa, czy my powiedzieliśmy Voughtowi, 19.IV o Messnerowej i co ona może? Na pewno gadaliśmy o kielichu. A mówiliśmy mu, że Gabryśka jest w mieście? Bo jak tak, to na drugi dzień, ktoś dziwnym zbiegiem okoliczności zniknął Gabryśkę. O tym co ona może wiedziała tylko ona i my. Ona pewnie się nie chwaliła. A my jak mówiliśmy, to tylko wtedy przy Bekerowej i Voughcie.

Doc - 2010-10-31 16:19:56

No i stało, się... Mamy początek wielkiego Kaa-booom!!! Mówiłem, że nie zdążymy... :(

Doc - 2010-11-06 00:53:35

22.IV - wczoraj po powrocie wiele, żeśmu już nie zrobili. Zaczynamy dziś. Znów od nowa. Postanawiamy pogadać z Kohnem. Will załatwia nam widzenie. Udaje nam się, również ugadać na spotkanie Erharta.

Spotykamy się po południu. Nasza trójka, stary Kphn II, Erhart i ku naszemu zdziwieniu stary Vought gadamy o porwaniach. Nic się nie dowiadujemy sensownego ani nic nowego nie wymyślamy. Starzy powtarzają tylko swoją wersję, że nic nie wiedzą o porwaniach. Udaje nam się załatwić od Kohna II wejściówki na bal u samej hrabiny elektorki.

Kohn załatwia też nam kostiumy i maski bo jest to bal maskowy, tradycyjny o tej porze roku. Chcemy się tam dostać bo uważamy, że zostanie tam znów ktoś porwany (na razie sprawdza się wzór 1 doba = 1 porwany VIP) a tego dnia będzie tam VIPów do oporu i do tego w maskach. Na miejscu, poza tym, że tylko my nie jesteśmy VIPami.

Jesteśmy zdziebko zawiedzeni wejściem elektorki. W końcu jest to pierwszy imerialny elektor jakiego mamy okazję zobaczyć z w miarę bliska to dzieje się to na balu maskowym ... :(

Bal jest w miarę ok... dla VIPów... My cały czas mamy nerwówę. W końcu okazuje się, że brakuje jednego strażnika, po którym zostaje tylko skitrana halabarda, potem widzimy jakiś ślad po strażniku a potem już mamy VIPowskiego trupa... Okazuje, się, że to krewny elektorki... jupi... I znaleźliśmy go my, którzy jako jedyni jesteśmy pod nie swoimi nazwiskami...

-szósty dzień święta

Mamy krótką rozmowę z krewną elektorki. Okazuje, się, że to nasza stara znajoma z rejsu po Talabeku. Zaprasza nas na rozmowę z Kimś Bardzo Ważnym. No i jedziemy do odpowiednika Bastylii... A tam niespodzianka! Też nasz stary znajomy, herr Leibowitz, z lekko zmutowany (ten drugi kurduplowaty korpus...) kolo miał się sfajczyć w świętym ogniu Ulryka w Middenhem coś jakoś ze 2 lata temu... (z czego on kurwa jest, że go nie rani jedno z najświętszych miejsc w całym Starym Świecie!!!). O byłego arcykapłana Urlyka nie możemy niczego sensownego wyciągnąć. Sprzedaje nam jedynie kultystyczną propagandę o przepotężnym Xatrodoxie, swoim szefie. Jak kończy to już świta. Jak wychodzimy na dziedziniec Bastylii i widzimy łuny, i walki na ulicach wiemy, że nie zdążyliśmy. Demon powrócił albo zaraz powróci.

No i właściwie po ptokach. Sądząć po danych jakie udało nam się zebrać o tym bycie to różnica mocy między nim a wielkimi demonami (tak tymi co w bitewniaku zajmują slota lodzika i hiroła) jest taka jak między wielkim demonem a gobasem. (Khorn wielkich demonów się nie obawia a Xatrodoksa tak), Nom i coś takiego ma się zdesantować w środku Nuln...

Jeszcze byłby cień szansy jakbyśmy odbili z rąk kultystów w miarę prędko (powiedzmy w ciągu godziny-dwóch) kielich czyli cóś co może suczykota sprowadzić tutaj. Ale nasza wiedza o jego lokalizacji jest taka sama jak parę miesięcy temu: chyba jest gdzieś w Nuln...

Do tego bez Messnerowej nie uda się nam przeprowadzić rytuału by w bezpieczny sposób zniszczyć kielich.

My jesteśmy tu sami w obcym lub wrogim terenie. Kultyści są wszędzie, działają u siebie, są świetnie zakamuflowani i zorganizowani (jak do tej pory nie złapaliśmy żadnego kultysty. W ciągu tygodnia udało nam się odnaleźć jedną kryjówkę kultystów która i tak zdążyła być ewakuowana).

-siódmy dzień święta

Dupa, dupa, dupa...

Doc - 2010-11-19 01:43:45

23.IV

-jakżeśmy wyleźli z tej Żelaznej Wieży na tej więziennej wyspie sytuacja wyglądała na niewesołą. Sie znaczy widzieliśmy łunę pożarów, odgłosy walki a od klawiszy dowiedzieliśmy się, że w mieście wybuchły zamieszki. Dobrą stroną tego było to, że działo się to w paru wyizolowanch punktach miasta. Złą stroną było to, że wyglądało to dopiero na grę wstępną i uwerurę przed głównym nadejściem pana X.

-po drobnych ceregielach z klawiszami, udało nam się pożyczyć łódź ok klawiszy bo stwierdziliśmy, że szybciej dopłyniemy do brzegu drogą wodną niż przepchamy się przez zatłoczony most i przyległe ulice. Postanawiamy płynąć do Grafa gdzie mamy swoje manele z bronią włącznie. Dlatego płyniem trochę dalej do granicy muru oddzielającego luksdzielnię od reszty miasta. Potem maszerujem truchtem wzdłuż owego muro aż do Grafa.

-Docieramy bezpiecznie i w całości. W Grafie wbijamy się w sprzęt (coś mi świta jakaś krótka rozmówka z Willem i Katreen ale nie jestem pewny) i ruszamy do zachodnich dzielnic ogarniętych rozruchami. Liczymy, że może natrafimy na jakiś trop w masarni owego Hansa masarza od pasztecików z ludziną. To jedyne pewne miejsce kultystów jakie udało nam się odkryć. Nie mamy innego pomysłu dlatego jesteśmy tak zdesperowani.

-Zatrzymujem się dopiero przed barykadą gdzieś w połowie drogi do celu. Barykada jest obsadzona przez buntowników. Nie są oni jednak agresywni i póki co zadawalają się utrzymaniem barykady. Strażników póki co z kolei jest w okolicy za mało by podjąć szturm i też zadowalają się blokowaniem blokady (nie ma jak wojskowa logika :) ). Sami strajkujący może i nas by wpuścili, zwłaszcza, że nie jesteśmy żołnierzami ani strażnikami. No ale jest jeden podżegacz, który wyczuł swoje 5 minut i chce się poczuć ważny. Ponieważ obejście barykady zabrałoby nam za dużo czasu przeto chcemy go przegadać i nakłonić by nas przepuścił. Wystawiamy naszego speca od gadek z tłumami czyli sigmaryckiego kałana z wieloletnim podoficerskim stażem który nawykł do zarządzania tłumami, sie znaczy Hansa. Udaje mu się w końcu nakłonić bolszewika by nas przepuścił ale musi korzystać z severiusowego suflera i zajmuje to trochę czasu (sie znaczy miałem swojego klasycznego farta. Co prawda pawęż łaskawie przymknęła oko i zdałem z jednym sukcesem no ale jak MG podliczył z iloma sukcesami zdał leninowiec...).

-Nie zwlekając udajem się w dalszą drogę. Gdy docieramy do interesującej nas dzielni drogę zagradza nam piątka atakujących mutków. Atakujem się nawzajem. Walka idzie nam opornie ale weteraństwo robi swoje i stopniowo eliminujem kolejnych mutantów. W końcu dobijamy ostatniego i ruszamy dalej. Mimo wszystko ich opór był nadspodziewanie długi i skuteczny. I co tu ukrywać, mieli parę zaskakujących zagrywek. (no żeby pochłonąć dwuręcznego dwojaka?! Cholerne mutki...)

-W końcu docieramy w okolice rzeźni Hansa masarza. Już dochodzą nas odgłosy walki toczonej w okolicy. W ostatniej chwili, Hans zatrzymuje kumpli i udziela im pośpiesznego błogosławieństwa przed oczekiwaną walką. Po chwili wypadamy za róg a tam jakieś hm... golemowo - konstruktowe cóś kończy wyrzynać strażników. Na klacie ma wyryte znamię Khorna. Niespecjalnie mamy czas na jakieś sensowne planowanie. Jednak przeciwnik budzi respekt. Severius zaczyna swoje magiczne cośtacosie. Hans modli się do swojego patrona dzięki czemu wszyscy czujemy się pewniej i przystępujemy do walki bez trwogi w sercu. Eskel poda\jarał się do tego stopnia, że zaszerżował na przeciwnika. Samotnie. A liczyliśmy, że zaczeka i zaatakujem dziwoląga razem skoordynowanym atakiem... Eskel tymczasem przepięknie wyskakuje tuż przed stworem leci, z rozpędem wbija swój supermiecz w ciało przeciwnika... i tak zostaje. Miecz utknął w ciele khornstrukta a Eskel w pierwszym odruchu dzierżył ten miecz nadal tudzież zaraz potem próbował do wyszarpnąć ale niewiele to dało. Miecz jak tkkwił tak tkwi a Eskel jak wisiał tak wisi. Widząc krytyczną sytuację Hans rzuca się na pomoc kumplowi. Do tego biegnie otoczony świętymi płomieniami Sigmara. Dołącza do walki. Eskel w tym czasie rezygnuje z wydobycia miecza i podejmuje walkę rezerwowym. I tak walka się toczy. Hans i Eskel toczą zażartą walkę ramię przy ramieniu. Cały czas ledwo, ledwo unikając ataków stwora. Severius tymczasem wspiera ich z rozsądniejszej odległości przy pomocy swoich magowych talentów. Walka trwa. nasze ataki jakoś nie wydają się specjalnie ruszać stwora. Jednak nam a głównie fajterom, wiedzie się coraz gorzej. Wygląda na to, że khornstrukt ma dużo większy zasób odporności na nasze ataki niż my swoich umiejętności i szczęścia. Sev więc w akcie desperacji używa swych mozy by przyłożyć stworowi kamienicą. Serio. Zawala część kamienicy na golema. No i na Hansa i Eskela "tak niechcący przy okazji". No i cała trójka znika pod gruzami. Na szczęście towarzyszom Seva dopisuje akurat szczęście i wychodzą z rumowiska względnie cali. Jednak golem też się gramoli. Teraz następuje dość chaotyczna końcówka walki w której khornstrukt wstaje walcząc z nami, nawet Sev jako akurat najbardziej z nas nieoszołominy podejmuje bezpośrednią walkę. Wszyscy jednak razem i zgodnie wykonujem akcję pt: "aterazkurwaszybkoszybkoszybkomusimygokurwazapierdolićzanimkurwawstanieszybkoszybkoszybko!!!". No i jakimś cudem w końcu nam się udaje. Ku irytacji Hansa i Eskela dobijający cios zadaje Sev. Do tego ma minę jakby sam stwora załatwił. No i on się dziwi, że ludzie nie lubią magów...

-W każdym razie orientujemy się w pobojowisku. Sama rzeźnia Hansa masarza wygląda na całą ale my kierujemy się tropem golema. Ślad jest łatwy i wybitnie czytelny, cała autostrada zniszczenia i mordu. Mija masarnie i prowadzi do domu oddalonego zaledwie o 3 domy dalej od masarni. To z niego wylungł siem drewniano-metalowy bydlak. Na miejscu znajdujemy kilka ciał. Między innymi poszukiwanego przez nas od pierwszego dnia po przyjeździe Oliviera Birhoffa. A właściwie jego górną połowę. Sev okazuje się materialistą: za jego głowę jest nagroda... Ale ku naszej radości na pobojowisku odnajdujemy wreszcie Kielich!!! Juhhuuu!!! No kurwa wreszcie jakaś pierwsza radosna wiadomość i nasz sukces od czasu przyjazdu do miasta :D Co więcej wygląda na to, że kultyści nie zdążyli go użyć czyli moc pana X nie została uwolniona :D. No ale zaraz poważniejemy. W końcu musimy przetransportować megaprzepakowany artefakt chały w bezpieczne miejsce czyli na drugi koniec ogarniętego zamieszkami miasta. Decydujemy się bowiem przedostać do Grafa, po wsparcie naszych ludzi czyli Willa i Katreen. A roboczo zamierzamy przenieść go do świątyni Morra.

-Do "Grafa Manfreda" docieramy bez przeszkód. Tam wtajemniczmy naszych przyjaciół w nasze plany. W piątkę udajemy się do morrowców. tam wreszcie możemy ciut odetchnąć. Jednak słowa opata nie napawają optymizmem. Mesnerowej która mogła odprawić rytuał zniszczenia artefaktu nadal ani śladu. Sama świątynia to żadna forteca. Naszym jednak zdaniem to przede wszystkim poświęcona ziemia. Do tego przecież mury i dzrwi są solidne jak w każdej niemłodej świątyni. Poza tym naszą główną bronią jest tajemnica. Liczymy, że uda nam się ją utrzymać ją na tyle długo by zniszczyć przedmiot lub wywieźć go z miasta. No ale faktycznie, potrzebujemy więcej ludzi. No przy wspólnej burzy mózgów postanawiamy jeszcze ściągnąć do pomocy Drago i Ardena. Może jeszcze kogoś ale to się okaże. A ci dwaj i tak już co nieco wiedzą.

-Co do samego artefaktu no to cóż... Jasnej wizji ni ma. Jak ię pojawi Messnerowa na tyle dobrym stanie by przeprowadzić rytuał to byłoby cudnie i miodnie. No ale jej ni ma. Więc zostaje nam:

- przeprowadzenie jej rytuału bez niej. trzeba mieć jej notatki. W końcu skoro jeden mag coś wymagował to inny powinien umieć to powtórzyć. Tu mają pole do popisu Severius i Arden.

- Sev twierdzi, że ta zabujana parka z kanałów czyli nekruś i widmo są strasznymi antychaośnikami, i to nie miernotami i mogą mieć dość mocy by zniszczyć przedmiot. No ale takie konszachtowanie ze zdechlakami...:(

- można spróbować wywieść przedmiot z miasta. No ale najbliższe pewbe miejsce to Kolegium Światła w Aldorfie. Zdźiebko daleko. Fakt, to byłoby najbezpieczniejsze miejsce umieszczenia tego przedmiotu ale sama podróż, tak daleka, jest bardzo ryzykowna.

Monster - 2010-11-19 10:47:57

Zwróć uwagę że ja jestem niechętny zaniesienia artefaktu nekromancie, wolę wykonać rytuał (jak będę wiedział jak) lub przedrzeć się do Aldorfu.

Doc - 2010-11-19 12:23:15

ja wolę Altdorf. Co do rytuały to pewnie nie jest to nic w stylu "nasrał i uciekł". Nawet z kompletnymi notatkami magus który chciałby się go naumieć musiałby mieć dużo czasu. Niech jej notatki to klasyczna, i tylko jedna, księga czarów w tylu encyklopedoo. Ile czasu będziesz czytał encyklopedię? Całą? I mninimum jeszcze drugi raz by ją na pewno dobrze zrozumieć, a potem jeszcze wyrywki najważniejszych fragmentów. No weź jak my czytamy podręczniki do nowego eRPGa gdy mamy misiować. Jak ja kupłem neuro to ją od razu przeczytałem, ale gday miałem ją misiować musiałem praktycznie przeczytać ją jeszcze raz. Myślę, że naumienie się takiego rytuału to prawa kilku tygodni a raczej miesięcy.

Monster - 2010-11-19 18:14:41

Lepsze to niż dać artefakt nekromancie

Doc - 2010-11-19 23:58:36

znaczy się co uważasz za lepsze? Danie dyla do Altdorfu czy wyumienie się rytuału?

Monster - 2010-11-20 08:22:19

Zależy co będzie miało większe szanse na sukces

Doc - 2010-11-20 14:33:31

ot, filozof.... :(

Monster - 2010-11-20 17:50:05

Jestem pragmatyczny, zastosujemy to co uznamy że da nam większe szanse przeżycia.

Doc - 2010-11-20 20:29:37

ty weź jakoś tak napisz, żeby coś konkretnego z tego wynikało. Nie zachowuj się jak jakiś polityk. Ja ci dałem konkretną odpowiedź, że wybieram wersję z podróżą do Altdorfu. A ty się migasz jak prowodyr na wiecu wyborczym :(

Monster - 2010-11-20 21:04:38

Co mam Ci odpowiedzieć? Nic jeszcze nie wiadomo, jak znajdę rozpiskę z rytuałem i będzie szansa że sobie z nim poradzę zrobię rozwalę artefakt za jego pomocą. Jak nie ruszamy do Aldorfu. Na pewno nie dam tego artefaktu nekromancie, mam już problemy jak dałem jeden czarnoksiężnikowi.

Doc - 2010-11-20 21:54:35

Ksysiu, ty myślisz, że nawet jak znajdziesz 100% zapisków to się tego nauczysz w tydzień? Jak dla mnie jak się uwiniesz w miesiąć z aktywną pomocą Ardena to będzie git. Nie wierzę, że da się naumieć coś tak skomplikowanego i potężnego szybciej. Weź sam czas trwania rytuału, Messnerowa miał go obcykanego na cacy i trwał on dobę. A wy musielibyście się uczyć tego od 0. Równie dobrze możesz się go naumieć w Altdorfie lub po drodze. Nie wiem ile Miras uzna, że trwała by podróż do Altdorfu ale myślę, że ok tygodnia, może dwóch, zależy od pogody, środków transporu i okoliczności.

Doc - 2010-12-14 15:22:53

23.IV popołudnie

   Postanawiamy zebrać zaufanych ludzi na naradzie u morrowców. Czyli prócz Eskela, Seva i Hansa zbieramy jeszcze Willa, Kat, Drago, Ardena i Tallacha. Robimy burzę mózgów. Hans zdecydowanie obstaje za wydostaniem się z miasta i przedarciem się do Altdorfu ale zostaje przegłosowany. Wychodzi na to, że musimy spróbować dogadać się z tym nekrusiem z podziemi bo to podobno był super antychaośnik przed zejściem na mroczną stronę. Jak nie wyjdzie to spróbujem wydostać się z miasta.

   Zastanawiamy się kto powinien iść. Na pewno Sev i Eskel bo już tam byli. Są jednak wątpliwości czy kapłan Sigmara nadaje się do negocjacji z nekrusem. Ponadto poprzednio był na dole Drago a nie Hans. Równie dobrze mozna by wziąć elfa czy Willhelma. No ale Hans jest nieustępliwy. Ponadto ponieważ siedzi w całej sprawie od czasów Middelheim zna ją od podszewki. Sev nalega by się przebrał by nie drażnić nekrusa swoją "kapłańskością" ale Hans odmawia. Jedyne ustępstwo jakie czyni to chowa psałterz do plecaka. (ponadto w swojej płycie i z dwojakiem wygląda jak wojak z ciężkiej piechoty a nie kapłan). No więc schodzimy na dół.

   Do nekrusia docieramy w miarę bezproblemowo. Widzimy w tunelu małe zielonkawe światełko oświetlające od tyły dwa nieumarłe ogroszczury. Zza nich gadamy z nekrusem. Jak na miłośnika truposzy i nie-życia jest zdumiewająco konkretny i sensowny. Aczkolwiek niekoniecznie chce nam pomóc. Na pewno zaś budzimy jego ciekawość pt. "po cholerę wracają?". Wstępne negocjacje nam niespecjalnie idą ale na pewno jest naszym ogromnym sukcesem to, że w ogóle do nich doszło. Zgodnie z przewidywaniami nekrus nawet po neutralnym stroju Hansa bez problemu wyczuwa jego kapłaństwo. (no i dobrze, że się nie wydurniałem z przebierankami. To dobre dla aktorów, szpiegów i sb a nie kapłanów). Ogólna dewiza nekrusa jest taka: Nuln w pełni zasłuzyło na swój los a jak demon przyjdzie to czaruś się z nim zmierzy. Co do oceny miasta to raczej się z nim zgadzamy po cichu (zwłaszcza ja swoim Hansem i jego doświadczeniach ze wsparciemtutejszej świątyni). Ale mimo to próbujemy się odwołać do jego nienawiści do Chaosu. Dodatkowo Hans próbuje mu wkręcić i uzmysłowić skalę zagrożenia nie tylko dla miatsa ale i dla całego kraju a nawet świata. Sev zaś próbuje obiecać pomoc dla jego eterycznej żonki. Mimo tych wysiłków magus jest wciąż niezdecydowany. W końcu jednak robi nam skan mózgu. Z niego dowiaduje się dwóch głównych rzeczy: 1- mówimy prawdę; 2- z Zamku Drachenfelsa (!) przywieźliśmy do Nuln talizman wykonany przez Nagasha (!!). Układ jest prosty, obiecuje sprzedać Sevowi metodę zniszczenia artefaktu + jego magusowy kostur do pomocy a w zamian chce ów talizman. Hm... musimy się namyślić więc żegnamy się i wracamy do morrowców. Ponieważ właśnie Sev dowiedział się, że mamy Taki talizman z Tego zamku więc sprzedajemy mu po drodze skróconą wersję historii.


23/24 IV wieczór

   Po wyjściu z kanałów widzimy, że świątynia przeżyła jakiś atak. W środku dowiadujemy się o ataku jakiś latających stworów, na szczęście udało się ich odeprzeć. Wychodzi na to, ze kultyści zwąchali artefakt i to było jedynie preludium. Nie mamy czasu. Na miejscu znów burza mózgów. Ostatecznie postanawiamy jednak dokonać wymiany. Jednak talizman jest w domu Ardena a ten nie chce wydać Takiego talizmany nekromancie. Zaczyna się robić nieprzyjemnie bo nie zamierzamy ustąpić. Nie mamy innej możliwości bezpiecznego przechowywania przedmiotu artefaktu lub jego zniszczenia. Do głosu dochodzą jednak Will i Drago i przypominają Ardenowi o pewnej bitwie w Górach Szarych i ich tajnym i wstydliwym układzie ze skavami w zamian za pomoc w walce z nieumarłą armią. Na to wspomnienie Arden mięknie. My odpoczywamy a w tym czasie Arden ze świtą udają się po talizman i szczęśliwie wracają bez żadnych przygód. Jesteśmy gotowi do powrotu do kanałów.


23/24 IV noc

   Wracamy do kanałów. Jednak zaraz po przekroczeniu progów światyni natykamy się na demoniczne Ogary Khorna. Rzucają się na nas a my na nie. Przez moment jest dramatycznie gdy Sev z trudem odpiera ataki demona a Hans jako jedyny (znowu...) zostaje poważnie zraniony w nogę. Z odsieczą przychodzi Eskel i razem pokonujemy potwory. Jednak do ataku szykują się następne. Sev używa iluzji i część Ogarów puszcza się za nią. My biegniemy do studzienki by skryć się w kanałach. Jednak zotajemy przechwyceni przez resztę demonicznej sfory. Znów walka, znów nam ledwo idzie. Tym razem jesteśmy na środku placu i nie możemy się wycofać za bramę. Jednak niespodziewanie z odsieczą przychodzą nam nieumarłe ogroszczury. Jeden z nich porywa Seva i oddala się z pola walki. W ferworze walki Hans i Eskel nie zauważają tego. Z pomocą nieumarłych gigantów opanowujemy sytuacje i stwierdzamy brak naszego magusa. Nie ma go w pobliżu, nawet wśród zabitych. W tym czasie porywacz Seva wlecze go do najbliższego domu. Tam już czeka nasz nekruś. Tam zgodnie z umową następuje wymiana. Tamten dostaje nagashową zabawkę i daje obietnicę zniknięcia z miasta a oddaje kostur i "wkleja" w umysł Seva sposób na zniszczenie artefaktu. Hans i Eskel w końcu odnajdują słaniającego się, od "wklejenia" Seva i kostur nekrusa. Skoro mamy wszystko postanawiamy powrócić do świątyni. Eskel, jako jedyny w pełni sprawny toruje drogę. kulejący Hans, podtrzymuje słaniającego się wciąż Seva. Nieumarli zaczynają znikać a Ogary wciąż szaleją jednaj z odsieczą przybywa wojsko i straż miejska. W zamieszaniu udaje nam się bezpiecznie przesliznąć do świątyni.


24. IV świt

   W środku rannymi zajmuje się Arden, spec od leczenia. Dzięki temu znów jesteśmy w pełni sił i wracamy do akcji. Mamy chwilę oddechu. Sev zaczyna zagłębiać się w tajniki odprawienia rytuału. Eskel odpoczywa. Hans pomaga organizować obronę i zagrzewa obrońców do walki. W końcu Sev jest gotów do przeprowadzenia rytuału a więc zaczynamy. Nie ma na co czekać. Hans w ostatnim momencie błogosławi miejsce w którm ma być odprawiony rytuał. Praktycznie od razu zaczynają się też ataki khorniakowych demonicznych furii. Eskel i Hans zostają w bezpośredniej obronie Seva. Zaczynają sie falowe ataki latadeł. Hens i Eskel nie maja wytchnienia. W tym samym czasie Sev zmaga się z rytuałem i podszeptami pana X. Pod sam koniec rytuału nadlatuje ciężki sprzęt chały. Dwa latające wywernowate cosie. Jednym zajmują się żołnierze a drugim Hans i Eskel. Następuje długa walka jednak ostatecznie pokonujemy khorniakowca. Zostaje ten drugi. Hans jest w rozterce, z jednej strony, sierżanckie nawyki nakazują mu rzucić się na pomoc żołnierzom, z drugiej jednak strony może go to uwikłać w walkę i do ochrony Seva zostałby tylko Eskel. Jednak gdy Eskel wskazuje na walkę i mówi: "leć do nich." to przesądza sprawę. Hans włącza się do walki z drugim potworem. Jednak prawie w ostatniej chwili chaosowywern podrywa się do lotu i pikuje prosto na Seva który właśnie kończy rytuał. Na drodze staje mu jednak Eskel. Zajmuje i uszkadza potwora na tyle długo, że kupuje niezbędny czas. Gdy nadbiega Hans z wojakową kompaniją sprawa jest przesądzona. Potwór ginie. Sev kończy rytuał. Artefakt jest zniszczony i rozsypuje się w pył. WYYYYYYGRAAALIŚMYYYYYYY!!! JUHU!! I wszyscy żyjemy!!! :D

Doc - 2010-12-14 16:12:58

No nie co dzień i nie co sesję kończy się trzy księgową kampanię którą gra się z półtora roku z przerwami. Może jakieś finałowe podsumowanie? Wyjaśnienia? Zamierzenia? Pytania? Niejasności? Myślę, że trzeba by to jakoś wyróżnić.

Moim zdaniem kampania była długa i to było jej zaletą. Ponadto jeszcze fajniejszym zagraniem ze strony Mirasa było to, że nie ciągnął jej non stop tylko przeplatał je jakimiś krótkimi samodzielnymi historyjkami.

Sama kampania raczej nie pasiła mi do mojego BG bo to typ wojaka i przywódcy. Natomiast zdecydowana większość właściwej kampanii była gadano - detektywistyczna jak to zazwyczaj przy tropieniu kultów i ich sprawek. Więc sam typ rozgrywki raczej mnie nie kręcił. Jednak specyfika mojego BG (żołnierz, weteran walk w obronie Imperium, potem akolita i kapłan Sigmara - załozyciela, patrona i obrońcy Imperium) sprawiła, że uznałem, że nie mogę odpuścić tej sprawy mimo, że nie byłem mocny w takie klocki i generalnie nie moja branża. Zwłaszcza, że niechcący, z powodu normalnej rotacji BG, od pewnego momentu stałem się jedynym członkiem drużyny który siedział w całym tym xatrodoxowym szicie od początku, znał sprawę od początku i wszystkie związane z nią fakty, dane i ludzi.

Sama fabuła kampanii zawijająca o największe imperialne metropolie, była długa i skomplikowana. Założenie niby proste: są trzy przedmioty które połączone mogą sprowadzić pana X na młotplanetę. Z tego powodu i drużyna i kultyści chcą je dopaść. W pierwszej części, w Middelnheim uważam, że nie było możliwości zapobieżenia wypadkom. Zbyt mało wiedzieliśmy o sprawie by czemuś zapobiec, mogliśmy tylko reagować na działania kultystów. Dlatego oni wygrali. Jednak po tej sprawie wypłynęło już trochę danych, znajomości (ten Zwenstein i inni) i już zaczęliśmy się orientować o co z grubsza biega. Wiedzieliśmy, że to faktycznie nie koniec. W części drugiej poszło nam już zdecydowanie lepiej. Od początku wiedzieliśmy jakiego artefaktu szukamy. Udało nam się go zdobyć przed kultystami. Niestety w tym momencie, żeśmy spaprali wydając go w niepowołane ręce innego demonologa. Co prawda nie był on od "naszych" kultystów no ale i tak mieliśmy duże problemy. Sev jako odkupienie win zgłosił się na ochotnika na poświęcenie swego życia w rytuale niszczącym przedmiot. Jednak ostatecznie udało nam się znaleźć alternatywne rozwiązanie i zniszczyć przedmiot. W sumie bez konsekwencji pozostał tylko Eskel. Mnie wywalili z kapłaństwa i by otrzymać święcenia musiałem się zapisać do jakiejś pobocznej sekty która lada dzień może zostać ogłoszona heretykami . Sev zaś dostał szlaban na wypady za miasto do odwołania. Dlatego w dalszą drogę ruszyliśmy bez niego. W Nuln było zaś beznadziejnie. Niby wiedzieliśmy czego szukamy i nawet wiedzieliśmy kto mógł przywlec do miasta artefakt i nawet to, że nadal jest on w mieście czyli niby mieliśmy najpełniejsze dane wyjściowe ale jednak szło nam jak dziwce w deszcz. Mieliśmy niesamowitą presję czasu a tu ani widu ani słychu i wciąż ogromna metropolia do przeszukania. Ponadto nikt z nas nie miał żadnej bazy ani wsparcia. W poprzednich miastach przynajmniej jeden z nas miał jakieś kontakty czy bezpieczne lokum. Przez większą część tego ostatniego tygodnia w Nuln sprawa wygladała beznadziejnie. Tak jakby na znalezienie przedmiotu potrzebne były miesiące ciężkiej, mozolnej pracy sztabu specjalistów z zapleczem i prawno - logistycznym wsparciem. A my ze śledczych mieliśmy tylko Seva. Ale udało się. W sumie przez przypadek moim skromnym zdaniem.

Doc - 2011-01-05 12:29:31

24/25 IV

   Grzecznie i kulturalnie zasypiamy praktycznie zaraz po walce jak tylko przestaje nam buzować krew w żyłach. Naturalnie, ponieważ jesteśmy BG nie dane nam się wyspać. Zostajemy porwani. Podejrzewamy żądnych zemsty kultystów ale nie. Okazuje się, że wróciła "stara" sprawa z początku naszego pobytu w mieście.

   Okazuje się, że budzimy się w jakiś lochach z workami na głowach. Czujemy, że zostaliśmy potraktowani jakimś trującym specyfikiem. Jeszcze częściowo zamroczeni zostajemy zawleczeni do jakiegoś większego pomieszczenia. Przy okazji przenosin z powodu zmiany powietrza i temperatury czy dźwięku czujemy, że obudziliśmy się w lochach teraz zaś musimy być w jakimś domu. I faktycznie, po zdjęciu kapturów naszym oczom ukazuje się coś w stylu bogatej sali biesiadnej. Normalnie wygląda na to, że jesteśmy główną atrakcją na przyjęciu. Nie ma okien więc nie wiemy gdzie jesteśmy ani jaka pora dnia jest.

   Sev po cwaniacku postanawia udać wciąż nietomnego a tu się okazuje, że gospodarz domu ma właśnie do niego główny romans. Z Eskelem i Hansem nie specjalnie chce gadać. Przy pomocy soli trzeźwiących "przywraca" jednak do używalności szarego magistra. Przy okazji dowiadujemy się, że zostaliśmy potraktowani jakimś gazem. Duże zainteresowanie medyka wzbudził zwłaszcza Eskel który okazał się dziwnie odporny i trutka słabiej na niego podziałała.

   Póki stoją o własnych siłach tylko Eskel i Hans ten ostatni próbuje jakoś rozjaśnić niejasną sytuację. Podkreśla, że jest kapłanem i ogólnie żąda wyjaśnień. Na gospodarzu niespecjalnie robi to wrażenie.

   Okazuje się, że gospodarz to boss Seva który nakazał nas porwać i zgładzić na samym początku naszego pobytu. Sev musi się mu tłumaczyć. Zwala wszystko na tępych podwładnych którzy źle zrozumieli jego intencje, nie słuchali rozkazów i generalnie dostał do dyspozycji bandę półorczych troglodytów.

   Co więcej były szef Seva okazuje się dość gładko przechodzić nad tymi sevovymi bajeczkami i jest niesamowicie dobrze poinformowany. Wie o naszym małym kanałowym pakcie z nekromantą i o naszej walce z demonem. Tu Sev stawia wszystko na jedną kartę, twierdzi, że czegoś takiego się spodziewał i do tego byli mu potrzebni pozosatali dwaj towarzysze. Widocznie tłumaczenia pasują bossowi bo zaprasza nas do stołu na wyżerkę.

   Po przeciwnej stronie wychodzi za to jakaś starsza szacowna dama i siada po prawicy bossa. Nawiązuje się dziwna rozmowa o powiedzmy ściganiu wampirów i o powiedzmy paktowaniu z wampirami. I tak nas sądują przez całą biesiadę. Swoją drogą na deser mieli takie śmieszne, żółte marchewki. Jeden z biesiadników pokazał Hansowi, że skórkę się obiera i wtedy z żółtych robią się białe. No ale wyprostować ich nie umiał. I dalej były dziwnie miękkie, pewnie niedojrzałe.

   Ostatecznie wyłożyli jednak kawę na ławę. Seva uznali za godnego zaufania i inteligentnego by dołączył do ich tajnej organizacji. Okazało się, że cała konspira jest kierowana przez szaraków i Sev miałby zająć miejscę owej magister która odchodzi na emeryturę. Sev się zgodził, odtąd miał być kimś-tam w miejskiej mafii. Ale dzięki temu puścili nas do domu czyli do Grafa Manfreda.


25.IV

   Na miejscu okazało się, że jest ranek więc za dużo żeśmy czasu nie stracili. Na dole czekała na nas Katleen, była zdziwona, że tak wcześnie wstaliśmy po takiej bitwie i że wyszliśmy tak, że nas przeoczyła. Okazało się, że urzędy capnęły Willa w swoje łapska i chłopaka prawdopodobnie na dniach nie dorwiemy. ale zostawił nam pożegnalny prezent. Po pierwsze dogadał się z Drago co do naszego długu. Po drugie odnalazł realny ślad po rodzinie Hansa a konkretnie po jego bracie Ottonie. Opiekował się swiątynią w wiosce o dzień drogi od Nuln. Will był tak miły, że nawet zostawił nam swój powóz do dyspozycji. Ponieważ było jeszcze rano nie było na co czekać, ruszyliśmy w drogę na południe.

    Całą czwórką (Hans, Severius, Eskel i Kathy) dojechaliśmy popołudniem. Hans przez całą drogę był wybitnie wylewny w porónaniu do swojej codziennej powściągliwości i opanowania. Trajkotał całą drogę. Głównie o figlach i psotach z dzieciństwa. Kolega się normalnie zmienił nie do poznania na te parę godzin. Dopiero w opłotkach celu zamilkł i widać było, że trema go zżera. Na miejscu okazało się, że spotkał swojego ojca i brata. Okazało się, że Otto nie ruszył się przez całą wojnę i ściągał do siebie jak tylko mógł reszte rodziny. Ojciec dotarł w trakcie wojny. Siostra się ochajtała i wraz z męrzem osiadła w miarę daleko od wojny czyli aż w Marienburgu (całkiem daleko z Ostermarku). Nie wiadomo natomiast co z matką. Zawierucha wojenna oddzieliła ją od reszty i nikt nie wiedział co się z nią stało.

25-30.IV

   Severius, Eskel i Kathy radując się szczęściem kumpla ale jednocześnie też czując siętrochę jak piąte koło u wozu zabrali się po tych paru dniach serdecznej gościny z powrotem do Nuln. Szczęście nie trwa wiecznie. Hans nadal miał prikaz by stawić się w czerwcu w Zufbarze. Oznaczało to, że odliczając czas na podróż, na rodzinne igraszki miał nie cały miesiąc. Korzystał więc póki mógł.

Doc - 2011-01-10 21:36:19

wrzesień 2524 KI

-okazało się, że odjazd do Zufbaru, z niezależnych ode mnie przyczyn opóźnił się. Nie narzekałem. Mogłem wreszcie posiedzieć parę miesięcy w domowych pieleszach. Przyjemna odmiana od ciągłego gnania na złomanie karku by gdzieś zdążyć, kogoś dorwać albo przed kimś uciec. Chyba moje pierwsze wakacje w karierze BG. Przynajmniej od zimy 2522/23 w Middenheim gdy przyjąłem święcenia. A wówczas nie było tak sympatycznie.

-w tym czasie Eskel założył sobie stałą bazę w naszej ulubionej knajpie w Nuln czyli w Grafie Manfredzie. Stamtąd wyprawiał się na okoliczne okropieństwa z czego całkiem przyzwoicie żył. Severius zaś poszedł do ustalonej wcześniej pracy czyli wczuwał się w zarządzanie łotrzykowym podziemiem.
-Gdy cała moja wesoła kompanija wróciła do Nuln, ja się wygodnie rozpalcelowałem u rodzinki w Maselhof, nieco większej wiosce o dzień drogi od Nuln. No i jakoś tak się rozrzewniłem, że nim się spostrzegłem to już byłem prawie pochajtany. No jakoś tak szybko poszło. (Tu muszę pochwalić Mirasa, nie był świnią i do niczego mnie nie zmuszał. Prawdopodobnie jakbym nie chciał się z nikim wiązać to by nic się nie działo. No ale se pomyślałem, że takie chajtanie ładnie się wpisuje w zakończenie kariery mojego klechy więc w sumie oporny nie byłem. Zwłaszcza, że Miras ładnie zachował się po raz drugi i sam se mogłem ładniejszą połowę wymyslić - dzięki Miras)

-Tak więc gdy pojawiłem się ponownie w Nuln u hoopaków z brygady to już ich zapraszałem na swój ślub. (Co prawda dla nas czyli dla mnie, Mirasa i Ksysia nie było to zaskoczeniem ale Jara nie było na ostatniej sesji a nic żeśmy mu nie mówili więc jego zdziwienie było autentyczne. Eh... mogliśmy mu jakąś fotkę cyknąć, taką miał minę).

-Potem było przygotowanie do ślubu. Ja miałem akurat najmniej roboty. Hoopaki zaś wczuli się w rolę i zaczęli przygotowania do weselicha, głównie im zeszło na kombinowaniu prezentów dla mnie i przyszłej pani Manstein. (irytujące zdziebko było to, że wywalili mnie w tym czasie na korytarz, tak gzieś na 1/4 komiksu...)

-Mój zaś udział ograniczał się do spraszania gości. Prócz reszty BG zaprosiłem BNów którzy nam pomagali i z którymi zżyliśmy się a byli w okolicy. W większości wypadków byli oni na moim wieczorze kawalerskim jaki urządziliśmy sobie z okazji mojego pobytu w mieście. Impreza zapewne była przednia bo hoopaki zamówili najlepsze jadło, wypitek i panny w całym mieście a na drugi dzień okazało się, żę uczciwie i solidnie nic z większości imprezy nie pamiętamy.

-Cały następny dzień poświęciliśmy na powrót do normy i przyjemne wspomnienia z nocy poprzedniej jak i ze wszystkich naszych wspólnych wędrówek. A było tego trochę.

-Na drugi dzień rano miałem wracać do domu i oczekiwać spotkania z hoopakami już na ślubie jednak upomniał się o nas nasz los BG. Do karczmy wpadł młodzian z wieścią, że moja narzeczona zostałą porwana. W zamian za nią porywacze zostawili list. Chcieli w nim wymiany ją na mnie. Nie było czekać, co rusz wyrwaliśmy do Maselhofu. Zdążyliśmy tylko zaalarmować Willhelma ten zaś zają się wezwaniem reszty wsparcia.

-Dotarliśmy do wioski w południe. Okazało się, że porywaczy było ok 20. Zaraz za wioską rozpraszali się na 4 grupy. Dla Eskela tropy były czytelne jak autobahn więc bez problemu podążyliśmy za nimi. Zdecydowaliśmy się pójść za grupą która wd Eskela miała inne tropy. Will z resztą podążył za innymi grupami. Nas tropy doprowadziły w końcu do jaskini.

-Wewnątrz jaskini poszło nam już ciut gorzej. Dzięki Sevovi i jego sztuczkom udało nam się co prawda ominąć pułapki w korytarzu jaskini jednak utknęliśmy w samej "sali głównej". Okazało się, że sama przyszła pani Manstein leży związana, zakneblowana i z opaską na oczach prawie naprzeciw wejścia. Jednak dostępu do niej broni czwórka wojowników z kuszami w tym jedna kobieta o której wiedzieliśmy, że chyba jest ich szefową. Niestety teren był odkryty i kusznicy mieli czyste pole ostrzału. Nie szło się się do nich podkraść. A branie salwy kusz na klatę jakoś nam się nie uśmiechało. Naszą jedyną sznsą był znów Sev i jego sztuczki.

-Zaplanowaliśmy, że Eskel i Hans będą czekać w pogotowiu. Zaś Sev spróbuje się podkraść pod narzeczoną Hansa i w zależności od sytuacji albo ją wykradnie albo ją osłoni do czasu aż zaatakuje reszta teamu. Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem. Okazało się, że wewnątrz jaskini też są pułapki. Sev wlazł w jedną z nich, jakaś grzybiczna purchawka albo co, walneło nam gazem kolegę i się chłopak polulał. Przez moment nie wiedzieliśmy co robić: 1-okazało się, że teren zaminowany, 2-dalej pod ostrzałem, 3-straciliśmy 1/3 składu. Na nasze szczęście porywacze okazali się trochę wolno myślący i trochę trwało nim zorientowali się, że na pograniczu widzialności wyrósł im nowy pagórek. (pył z purchawek zaczął stopniowo obsiadać nieprzytomnego maga).

-W końcu jednak zaczęli coś podejżewać. Wyglądało na to, że mogą "profilaktycznie" posłać parę bełtów w nieprzytomnego Seva. Sytuacja zrobiła się beznadziejna. Postanowiliśmy działać. Ponieważ w liście wyraźnie chodziło o Hansa, ten postanawia się ujawnić. Zamierza skupić na sobie uwagę porywaczy i odwrócić ją od Seva, Eskela i narzeczonej. Zamierza sprowokować ich do pojedynku wówczas zajęci walką lub obserwacją byliby wystawieni na atak reszty.

-Szyki pomieszał mu jednak Sev który akurat się ocknął. Widział Hansa w połowie drogi do porywaczu i niewiele myśląc rzucił na niego iluzję. W oczach porywaczy Hans zmienił się w oczekiwanego przez nich Xatrodoxa. Dobrym tego skutkiem było totalne zaskoczenie porywaczy a nawet Eskela który jednak obserwując Seva i znając możliwości dokumał się co się dzieję. Ponadto ponieważ iluzja była dość "gabarytna" Eskel mógł pochwycić broń pozostawioną przez Hansa i podążać tuż za nim. Sam Hans był równie zaskoczony jak i reszta ponieważ Sev nie miał najmniejszej możliwości ostrzec go przed tym co się stanie. Na szczęście zadziałało słynne hansowe opanowanie i zimna krew dzięki czemu nie zrobił niczego głupiego. Ponadto podobnie jak Eskel wiedział o Sevie i jego potencjale. Złym zaś punktem było to, że uniesieni religijnym szałem chaośnicy rzucili się by ofiarować swemu panu jedyną dostępną im ofiarę czyli narzeczoną Hansa.

-Na szczęście Sevovi dzięki działającej iluzji i perswazji udało się to na tyle opóźnić, że Hans, już z młotem w ręku zdołał dopaść szefową która zamierzała się na jego narzeczoną. W tym momencie co prawda kolega Hans został właściwie wyłączony z akcji bo tłukł kultystkę aż przebił się młotem do podłoża czyli na resztę walki. Tymczasem Eskel zaatakował resztę zaskoczonych kultystów. Sev przestał zaś babrać się iluzją i wspomógł go bardziej ofensywnie. Po chwili było po wszystkim. Opuściliśmy jaskinię. Na zewnątrz spotkaliśmy Willa ze świtą który poinformował nas o wycięciu reszty grupy porywaczy. Hans poprosił jeszcze Seva by wrócił do jaskini i przeszukał ciała na wypadek gdyby jeszcze zostały jakieś wskazówki co do innego tego typu atrakcji ale nic takiego Sev nie znalazł. Mogliśmy wracać do wioski.

-Mieliśmy parę dni przerwy a potem znów spotkaliśmy się wszyscy na ślubie. I eh, cholera, co to był za ślub... Jak eRPGuję z szósty rok to nie widziałem takiego. Cholera, nie pamiętam nawet imprezy jaka mogła by się z tym równać...
   Najpierw był ślub w kościele. Mszę prowadził mój ojciec i brat, obaj kapłani Sigmara, tak jak ja. Ponieważ nie mogłem się zdecydować na drużbę (a nie chciałem brać BNa - brata) to miałem dwóch dużbów: wiedźmina Eskela z Kaehr Mortem i szarego magistra Severiusa Strongholda z Altdorfu.
   Na samą imprezę przybyli liczni goście. Oto niektórzy z tych jakich zapamietałem.

-Willhelm Loahr - imperialny odkrywca który dość często towarzyszył nam w podróżach. Płynął razem z nami w słynnym rejsie po Talabeku gdy płynęliśmy do Altdorfu. Potem podróżowaliśmy razem do Bretoni i razem reprezentowaliśmy sojusznicze wojska Imperium wspierając Bretończyków i Elfy z Loren w walce z potężną armią zwierzoludzi. Zaś przed samym Nuln ugościł nas jak braci i kamratów a jego nazwisko i znajomości otwarły przed nami wiele drzwi w trakcie tych żmudnych, ciężkich, poddtopinych powodzią i deszczem dni naszego śledztwa w Nuln. (Will to BG Mirasa z czasów m1. Z racji zawodu często wpasowywał nam się w przygodki. Bardzo pożyteczny BN, posiadał dojścia o jakich my w drużynie nie moglismy na ogół marzyć. Myślę, że były żołnierz a obecnie VIP któremu sodówka nie uderzyła do głowy był lubiany przez naszych BG. Zwłaszcza, że Miras dozował go z umiarem i bez nachalności dzięki czemu nie stał się naszą nielubianą przyzwoitką. I dlatego cieszę, że był na moim weselu)

-Katleen czyli Kathy - podopieczna Willa. Najczęściej pojawiała się razem z nim. Młoda, spragniona przygód szlachcianka. Z manier i zachowania klasyczna chłopczyca jednak w jak najbardziej kobiecym "opakowaniu". Świetny kompan i do kielicha, i do tańca, i do młócki. Myślę, że na swój sposób wywarła odpowiednie silne wrażenie na naszej czysto samczej kompaniji. O ile się orientuję każdy z nas próbował przynajmniej zrobić na niej pozytywne wrażenie jeśli nie coś więcej. Na pewno dodała klasycznego babskiego uroku i była źródłem wielu nieplanowanych a na ogół zabawnych scenek. Tak, tym bardziej cieszę się, że mogłem gościć ją na swoim weselu.

-Arden - czyli biały magister, spec od leczenia. Spotkaliśmy go w Nuln. To jemu powierzyliśmy talizman jaki przywlekliśmy z Zamku Drachenfels. Okazało się,że to przedmiot wykonany przez Pierwszego Nekromantę i nieuśmiechało nam się taszczyć go ze sobą. Daliśmy go na przechowanie właśnie Ardenowi. Ponadto Arden nas dzielnie wspierał w czasie ostatecznej bitwy z demonem w Nuln, to dzięki niemu mogliśmy, mimo odniesionych ran cały czas utrzymać się na nogach. A ja sam zawdzięczam brak blizn na ryju których nabawiłem się na samym początku przygód ponad dwa lata temu (i w grze i w realu). (Arden to BG Ksysia z czasów m1. Teraz pojawił się dopiero w Nuln ale i tak okazał nam się bardzo pomocny. Gdybyśmy byli zdani na klasyczne leczenie to do finałowej bitwy moglibyśmy nie dotrwać o własnych nogach)

-Drago - czyli prywatny detektyw. Podobnie jak Arden został nam polecony jako przyjazny adres w Nuln. To dzięki dziupli i znajomościom tego człowieka przetrwaliśmy, względnie bezpiecznie nasz desant w Nuln gdy zostaliśmy pojmani i pozbawieni wszelkiego majątku z bronią włącznie. Potem to właśnie ta stara zrzęda założył za nas kasę i pomógł nam odzyskać sprzęt a także przehotelował nas w te krytyczne dni. Brał nawet udział w trakcie jednej z naszych wypraw do kanałów gdy Hans był kontuzjowany. (Drago zaś to mój BG z czasów m1. Grałem nim w trakcie wspomnianej sesji na tej wyprawie w trzewia Nuln gdyż Hans był zbyt ciężko kontuzjowany po walce (znowu..., znowu jako jedyny...) by był możliwy jego udział w wyprawie. Generalnie podobała mi się wizja Mirasa w której przedstawił Drago jako człowieka sukcesu ale wciąż w branży, no może ciut zbyt marudnego no ale... Sympatyczne też były momenty gdy mogłem pograć obie swoim starym BG).

-Mekha wraz z małżonką - rodzice Kath. Ugościli nas jako bliskich znajomych ich córki oraz Willhelma. Mają rezydencję o dzień drogi na północny-zachód od Nuln. To właśnie u nich odpoczywaliśmy po trudach powrotu z zimowego leża z Ubersreiku i przed przygodami w Nuln. Był to może krótki ale jednak ostatni moment spokoju i oddechu, aż do ostatecznej rozgrywki w Nuln. To u nich, w serdecznej atmosferze mogliśmy ostatni raz solidnie "naładować baterie". Bardzo przyjemnie wspominam pobyt u nich i cieszę się, że mogłem się jakoś zrewanżować.

-Elisabeth Beker - hrabina z Nuln. Dotarliśmy do niej z polecenia (i dzięki temu poleceniu) Willa. Dzięki niej mogliśmy dorwać się do wyższych kręgów VIPów które normalnie były poza naszym zasięgiem.

-ojciec Altman - mój mentor i bezposredni przełożony. Poznałem go gdy opuszczaliśmy Middenheim. Na czas podróży, jako młody, sigmarycki akolita miałem być jego ochroniarzem i uczniem on zaś moim przywódcą i nauczycielem. Dopłynęliśmy razem do Altdorfu. W samej stolicy patronował moim święceniom. Następnie wysłał mnie na pierwszą samodzielną misję do Gór Szarych w sprawie "dziwnych rzeczy" dziejących się w jednej z kopalń. Wróciłem do Imperium po prawie roku i zaliczeniu takich "atrakcji" jak odwiedziny w Zamku Drachenfels czy aktywny udział w wojnie z jednym z najpotężniejszych wodzów zwierzoludzi wszechczasów. Cały czas jednak jest moim mentorem i zwierzchnikiem i utrzymuję z nim kontakt listowny. (jest to klasyczny eRPGowy przykład znajomości BN-mistrz i BG-uczeń. Ja jednak nie narzekam. Altman nie jest zbyt kłopotliwym nauczycielem i daje mi dużo swobody zarówno jako BG jak i jako Graczowi. Do tego nie wydaje bezsensownych poleceń, nie wymądrza, nie wywyższa, służy faktycznie radą. I myślę, że za to go lubię najbardziej.)

-profesor Zwylfstein - uczony i spec od Xatrodoxa i jego zwolenników. Poznaliśmy go w Middenheim. Od tamtej pory utrzymywaliśmy stałą korespondencję w której informowaliśmy się nawzajem.

-Malakai Malakaison - krasnoludzki inżynier i zabójca. Przyleciał swoim statkiem powietrznym "Duch Grimmira". Właśnie dlatego mogli pojawić się na weselu goście z tak dalekich miejsc jak Middenheim i Altdorf. Co więcej inżynier akurat kieruje się do Zufbaru czyli do miejsca gdzie Hans ma przydział i zaproponował mu podwózkę. Się szykuje niesamowita podróż poslubna :D

Doc - 2011-01-10 22:21:28

A kogo zabrakło?

-Markus de Falkone - estalijski szlachcic. Baaardzo wkurzający. Nie raz i nie dwa zastanawialiśmy się z Eskelem czy go nie utopić, przylać czy po prostu zostawić. Typowy rozwydrzony szlachecki bachor. Jednak "wkupił się" w trakcie kampanii w Bretonii i Loren. Dale co prawda był beznadziejnie wkurzający, że się nam kosy w kieszeniach otwierały gdy zaczynał kłapać jadaczką jednak w chwili próby wykazał, że nie jest cykor i można na jego zbrojne ramię zawsze liczyć. Ponadto jak po pewnym czasie człowiek się ze wszystkim osłucha. Nasze drogi rozeszły się w tych cholernych, deszczowych dni w Nuln. W trakcie porwania na samym początku Markusa odseparowano i to był nasz ostatni z nim kontakt. Swoją drogą bardzo nam wtedy nie poszło, ponieważ Markus był zaginionym w akcji, Hans był pokiereszowany i przez moment jedynym z pierwotnego składu był Eskel. Tak więc, żałuję, że nie było Markusa. był co prawda jak wrzód na dupie ale do cholery to był nasz wrzód na naszej dupie wychodowany. Ponadto mi, jako Hansowi-wojskowemu, ciężko akceptować straty w oddziale zwłaszcza takie niewyjaśnione. Później się dowiedzieliśmy, że wykupiła go własna rodzina. (Markus to BG Ksysia. Grał nim od Altdorfu do Nuln, zamiast Severiusa. Ksysiu ma talent do robienia sobie wkurzających postaci ale Markus moim zdaniem bił wszelkie rekordy. Wielokrotnie sprawy stawały na ostrzu noża. Generalnie Estalijczyk lubił się zachowywać jak odbezpieczony granat. Niemniej
szkoda, że go na ślubie nie było).

-Thomas z Middenheim - czyli łotrzyk z urodzenia i zamiłowanie. Łaził razem z nami od początku naszych wojaży. Przeszedł z nami całe Middenheim gdzie jako miejscowy okazał się niezwykle pomocny. To u jego znajomego i karczmarza Hans wraz z Severiusem (i postacią Jara której nie pamiętam imienia) oblewali nowicjat. Następnie towarzyszył nam przez całą podróż po Talabeku prawie do samych bram Altdorfu. Potem znów się pojawił gdy opuszczaliśmy stolycę. Znów podróżował z nami w rzecznej podróży aż przez Begenhafen, Góry Szare, ową nawiedzoną kopalnię i Zamek Drachenfels. Nasze drogi jakoś się rozeszły gdy my odbiliśmy do Bretonii. (Thomas to BG Szacia. Najsławniejszą zagrywką tej postaci jaką pamiętam to były sławne "buty za 40 zybli". Ksysiu się zawsze jeży gdy to słyszy :). Swoją drogą Sev i Thomas stanowili dość wdzięczną parę na sesji. Zawsze sobie coś nawzajem zmajstrowali. Ale najbardziej się chyba mieli ku sobie własnie po tych sławnych "butach za 40 zybli". Thomas był zagorzałym wyznawcą Urlyka. Nie uznawał "oszukańczych" broni dystansowych ani magii w walce i najchętniej lał wszystkich po mordzie. No i śnił o swojej wymarzonej antyorczej krucjacie: bo orki uczciwe są, mało magiczne i niestrzelające a w boju godny wysiłku przeciwnik - jak nam wielokrotnie wykładał swoją filozofię Thomas. No szkoda, że go nie było.)

-1 IPN (1 Improwizowany Pluton Najemny) - czyli zbieranina jaką Hans "dowodził" w trakcie bretońskiej awantury. Na serio zbieranina z całego Starego Świata. Miras się postarał, chłopaki byli różni każdy miał swoje staty, sprzęt i umiejętności. Miałem rozpiskę kilkunastu chłopa i mogłem nim zarządzać. Co prawda okazało się że te dowodzenie jest zdziebko iluzoryczne no ale podobała mi się sama wojskowa otoczka. Zresztą cała kampania w Bretce mi się podobała głównie dlatego, że wybitnie wpasowywała się w moją postać sierżanta - weterana. Ostatni raz gdy natrafiliśmy na ich ślad to moment gdy dotarliśmy do Ubersreiku nim zima nas uziemiła. Wiedzieliśmy, że wrócili do Imperium przed nami. Trochę szkoda, że nikogo z nich nie było w okolicy.

-Gabrielle Messner - krucza magister. Jeszcze dość młoda ale cicha, smutna i małomówna. To dzięki jej wiedzy mogliśmy odprawić w Altdorfie rytuał niszczący artefakt Xatrodoxa. Alternatywą był rytuał w którym ktoś z nas musiałby zginąć. Pod tym względem wszyscy zawdzięczamy jej życie. Obecnie przyjechała do Nuln by być w pogotowiu gdy zdobędziemy ostatni artefakt. Niestety jakoś w połowie śledztwa została pojmana a właściwie "ktoś ją zniknął" jak mawiali w "Praragrafie 22". Nie udało się odnaleźć ciała ani żywej ani martwej. Nie wiadomo co i jak to się stało. szkoda, że jej nie było, zasłużyła by być i bawić się razem nami. Nie wiem czemu ale bardzo polubiłem tą postać mimo, że mieliśmy z nią minimalny kontakt. Podobnie jak Drago czy Arden przypomina mi jakiegoś byłego BG. Rzadko po tak krótkiej znajomości BN budzi u mnie taką sympatię. Naprawdę żałuję, że nie udało nam się jej odnaleźć ani, że nie odnalazła się potem.

Doc - 2011-01-21 17:06:17

Koniec września 2524 (Ksysiu misiuje)

   No i byczymy się. Całe prawie miesiąc. Pogoda pikna. wreszcie przyjemna odmiana po tym cholernym deszczu. Zupełnie jakby lato chciało se odbić stracony czas i w ogóle nie zamierza odchodzić. Dni są naprawdę gorące a liście niespecjalnie chcą spadać.

   Hans zażywa rodzinnego szczęścia w domowych pieleszach. Wcale nigdzie się nie wybiera. Zwłaszcza, że okazało się, że krasie z "Ducha" mają jeszcze coś do pozałatwiania w mieście. No ale laba skończyła się jak zwykle czyli za prędko. Ze światyni przyszedł prikaz i Hans musiał wracać do roboty. Tak dokładnie to przyszedł list a właściwie dwa. Pierwszy był od miejscowych nulnieńskich hierarchów i nakazywał udanie się do miejscowej Koziej Wólki, czyli się znaczy wiochy, i obadanie co się stało z tamtejszym proboszczem. Z listu wynikało, że zginął i mam obadać sprawę. Ale był też drugi list. Od samiutkiego szefa czyli Hussa z Altdorfu (no proszę jakich ma dobrych szpiegów i świetną łączność) w sumie mówił to samo ale zwracał uwagę by Hans był ostrożny bo może chodzić o półapkę i zadanie niby zwykłe ale może się okazać szczególnie niebezpieczne. (widać, że szef ma lepsze perki od moich, z Altdorfu widzi co się w Koziej Wólce dzieje a ja o rzut beretem stamtąd i nie widzę :)). Dodatkowao, świeża pani Manstein, zażyczyła sobie wizytę u znajomych w Nuln + zakupy a Hans już wcześniej obiecał Sevowi, że go odwiedzi na nowej posadce przed odlotem więc państwo Manstein ruszyli do Nuln.

   W tym czasie Eskel szwenda się po okolicy i przetrzebia miejscową spotworzałą florę i faunę. Idzie mu na tyle dobrze, że się dorobił konika i jeszcze mu trochę kasiorki zostało. Niestety swoim bezustannym trzebieniem zaburzył naturalną równowagę ekosystemu nadmiernie go eksploatując i dewastując zanim ten zdąży zregenerować siły i wydać następne plony. Czyli robota mu się w okolicy kończyła. Eskel wiedział więc, że niedługo albo będzie musiał się przekwalifikować na szampierza czy najemnika albo zmienić okolicę.

   Cała trójka czyli Eskel, Hans i Else spotkali się przypadkowo przy wjeździe do miasta. Eskel wracał z kolejnej ekspedycji a Mansteinowie właśnie przybyli do miasta. Za długo nie gadali ze sobą ale wszyscy umówili się, że wieczorem spotkają się u Severiusa. Hans tylko luźno napomknął o swojej misji i poprosił Eskela o pomoc bo jak powiedział: "Jak to ma być pułapka to wolę mieć przy sobie kogoś zaufanego". Eskel który i tak miał co raz mniej roboty bez wahania obiecał go wspomóc.
   No i faktycznie spotkali się tam. Pierwszy ze swoimi sprawami uwinął się Eskel więc dotarł do szarego magistra. A chałupka była niczego sobie, rzucała się w oczy swoją odmiennością. Jak to tłumaczył gospodarz zbudowali ją Arabowie jako świątynię. Jednak gdy nastały mniej tolerancyjne czasy południowcy musieli się wynieść. Potem posiadłość przerobiono na budynek mieszkalny i tak już zostało do dziś. Stąd jej odmienny charakter i styl, dziwne ornamenty, arabeski i inne wzory. Eskel za wystrojem wnętrz nigdy specjalnie się nie rozczulał ale musiał przyznać, że chawira i ogródek jest niczego sobie. Za długo se
   Po wymianie początkowych grzeczności i wzajemnej radości, że widzą siebie w całym zdrowiu nastąpiła smutniejsza część rozmowy. Severius wyciągnął skądś dziwny miecz, parę flakoników i charakterystyczny medalion wilka. Eskel rozpoznał od razu bajery kogoś z własnej profesji. Okazało się, że Sev wracając w okolicy z kolejnej podróży służbowej przypadkowo natknął się na te rzeczy u jakiegoś kupca w zwykłej wiosce. Mając w pamięci właśnie głównie Eskela, odkupił je. Sprawa była raczej jasna, póki jakiś potworobójca by żył nie oddałby ani nie sprzedałby atrybutów swojej profesji. 

   Chwilowo musieli odłożyć te ponure rozważania bo akurat weszli Mansteinowie. Stanowili dziwną parę, jakby dobraną na zasadzie kontrastów. Najpierw wpadła radosna i szczęśliwa drobna, brązowowłosa Else witając się serdecznie z towarzyszami Hansa. Potem wczłapał się Hans, w swojej nowej, prezentowej płytówie od chłopaków i ze swoją klasyczną, wręcz firmową miną taszcząc jakieś zakupowe bambetle. Z bliska okazywało się, że Else wcale nie jest taka drobna, właściwie jak na kobietę była dość wysoka. Jednak przy opancerzonym i obładowanym mężu wyglądała mikro. Jak większość normalnych ludzi zresztą. Znów nastąpiła żywiołowa dyskusja w której ton nadawała Else. Wypytywała Seva i Eskela co się u nich działo gdy wyjechali zaraz po weselu. W końcu jednak, powstrzymała się i rozumiejąc, że faceci muszą se pogadać sami zgłosiła się na ochotnika by pomóc gosposi w przygotowywaniu kolacji. Wreszcie zostaliśmy sami i moglismy spokojnie pogadać.

   Severius znów wyciągnął precjoza Rudego Szanksa, jak go rozpoznał Eskel i znów zaczęli się naradzać co w tej sprawie należy zrobić. Własśiwie Eskel nie miał większych wątpliwości: należy tam pojechać i zabić to co zabiło Szankasa. Sprawa stała się przesądzona gdy okazało się, że wioska o której mówi Sev i ta z listu Hansa to ta sama wiocha czyli Kozia Wólka. Skoro Rudy, dał się zachlastać oznaczało, że grasuje tam coś naprawdę niebezpiecznego. Eskel uważał Szanksa za starszego i bardziej doświadczonego od siebie. Byle co by go nie pochlastało. Uzgodnili zatem, że rano wyruszą we dwóch. Sev niestety nie mógł im towarzyszyć, przynajmniej na razie ale obiecał, że jak się wyrobi to do nich dołączy. Else póki co miała zostać u Seva bo i tak zamierzała zostać na mieście.

   No i rano ruszyliśmy ku przygodzie. Jechaliśmy z ćwierć dnia po w miarę dobrej drodze i drugie ćwierć dnia po jakiejś autentycznie wiejskiej drożynie. Mniej więcej na obiad dotarliśmy do owej niesławnej Koziej Wólki. Było to prawdziwe zadupie, coś jakieś 8-10 chałup na krzyż. Dorośli pracowali w polu więc w zabudowaniach zostały same dzieciaki, starcy. Jednak ku naszemu szczęściu była obecna wujtowa. Od niej dowiedzieliśmy się pierwszych szczegółów. Okazało się, że gdzieś od 4-5 tygodni po okolicy grasuje potwór. No i zabija ludzi. To on właśnie zabił proboszcza i jego świtę w postaci czterech ludzi. Wiadomo było, że potwór grasuje w lesie. No i zabił też poprzednika Eskela. Posłany wcześniej przybył tez wójt. Potwierdził słowa żony. Dodał, że wiedźmin był najęty przez ich pana, którego o dziwo wieśniacy bardzo sobie chwalili, więc radził aby udać się do jego posiadłości. Ta zaś nie było daleko i była z wioski dobrze widoczna. Cała okolica była pokryta pagórkami. Do KW z jednej strony przylegał las z grasującym potworem a z drugiej były pola. Eskel jeszcze nalegał by odwiedzić grób Rudego. Hans odprawił odpowiedni obrzęd ku czci zmarłym. Nie mając nic więcej do roboty w wiosce faktycznie udaliśmy się do pana tych ziem.

   Rezydencja duża nie była ale była otoczona prostokatną palisadą z wieżą na każdym rogu. Wewnątrz zdziwił nas widok dwójki ćwiczących bretońskich rycerzy. Oglądaliśmy ich zmagania czekając aż lokaj nam zaaranżuje spotkanie z gospodarzem. Musieliśmy przyznać, że Bretończycy byli nieźli a płynność władania kopią była dla nas niedościgniona. Udaliśmy się w końcu na spotkanie z właścicielem. Okazało się, że to imperialny pułkowinik. Hans o nim słyszał, służył w zwiadzie i był naprawdę dobry. Dzięki rozpoznaniu i podjazdom jego oddziałów i wniosków jakie wciągał z nich sam pułkownik polało się dużo mniej imperialnej krwi. Sam pułkownik sprawiał przyjemne wrażenie, przyjął nas jak gości. bardzo chętnie widział naszą pomoc i niczego nie ukrywał. Okazało się, że miesiąc temu zaczął po okolicy grasować potwór. Jednymi z pierwszych ofiar był właśnie kapłan ze świtą. Obozowali przy drodze biegnącej wzdłóż lasu, tej przez którą i my jechaliśmy by tu dojechać. Kapłan obozował na trakcie bo nie zdążył dotrzeć do żadnej cywilizacji. Z nieznanych powodów on i jego ludzie weszli w las i tam ich coś wycięło do nogi. Ciała były strasznie zmasakrowane włącznie z oderwanymi kończynami. Potem zginęło jeszcze kilku ludzi, wszyscy w lesie i wszyscy w podobny sposób. Byli to głównie łowcy i myśliwi którzy próbowali wytropić potwora bądź zastawić na niego wnyki. W końcu więc pułkownik wynajął zawodowego potworobójcę czyli Rudego właśnie. Ten chodził po okolicy parę dni, obiecał, że zanim weźmie tę robotę musi się rozejżeć by obadać sprawę. No i faktycznie łaził przez parę dni po okolicy ale niewiele mówił. Za którymś razem znaleziono go rozszarpanego w lesie. Więc zginął w trakcie tego rekonesansu. Jedynie jedna ofiara nie została zabita w lesie, był to strażnik na palisadzie w posiadłości pułkownika. Zdołał coś krzyknąć ale zanim reszta straży się zbiegła już był martwy. No i tyle faktów. Pułkownik zawołał jeszcze Helmuta, swojego łowczego byśmy z nim pogawędzili bo był w lesie i badał ślady potwora.

   Od Helmuta dowiedzieliśmy się, że potwór krąży po całej okolicy. także wokół palisady. Nawet wokół wiosej, jednak co dziwne nie zaatakował żadnego z wieśniaków. Upadła też teza, że potwór lata. Hans ją wysnuł gdy wyszła sprawa tego palisadowego strażnika i zaskoczenia Rudego. Na palisadzie były slady pazurów a tam gdzie rozchlastano Szanksa było zbyt gęsto na latanie. Co do wielkości potwór był mniej-więcej wielkości człowieka jednak porusza się na czworakach. Chociaż czasem, gdy skakał albo walczył mógł chodzić czy biegać na dwóch. No i był niesłychanie gibki bez problemu przeciskał się przez leśną gęstwe, skakał czy wspinał się. Na pewno nie był to ork, zwierzoczłowiek ani żadne popularne zwierze bo Helmut by to rozpoznał. No jednym słowem potwór i tyle.

   Całe to gadanie, łażenie po domostwie, zbieranie danych i planowanie zeszły nam do kolacji. Przy kolacji poznaliśmy bliżej Bretończyków. Było to dwóch młodych Jean-Pierre i Jean-Paul oraz ich senior. Szukaliśmy róznych tropów, wypytywaliśmy czy już coś takiego się działo tutaj kiedyś, czy mają wrogów, czy wygnali lub pokonali kogoś, czy są ty jakieś dziwne magiczne-przeklęte miejsca, czy ktoś ich nie przeklął, czy mieli problemy z magami lub kultystami a nawet czy ich przodkowie mieli. No i wszystko na próżno, żadnych tropów. Jedyne co do miejsc było coś. Na trzcinowisku ciągnącym się za rezydencją są jakieś dziwne głazy czy kamienie a jakieś półtora wieku temu rezydencja sąsiedniego szlachcica została zburzona przez wojska imperatora za zdradę państwa i bunt. I tyle.

   Na drugi dzień, z samego rana wzięliśmy do pomocy Helmuta i jednego żołnierza i udaliśmy się na miejsce gdzie znaleziono Rudego. Chcieliśmy je zobaczyć może coś byśmy zauważyli. Przed wyprawą Eskel naćpał się swoich mikstur dzięki czemu naprawdę ciężko było go zaskoczyć. Helmut i strażnik zbyt trzęśli portkami by wejść dalej w las więc tylko wyjaśnili nam jak odnaleźć to miejsce i zawrócili. Na odchodnym Hans pozbył się swojej płyty i oddał im bo na las i skradajki nienadawała się. Odwiedziliśmy miejsce gdzie znaleziono Szankasa. W śladach dopatrzyliśmy się tyle, że do walki jednak doszło. Czyli nawet jeśli Rudy jakoś dał się podejść, co było dziwne, to jednak zdołał dobyć broni i stoczyć swoją ostatnią walkę. Nic więcej nam nie udało się ustalić. Mieliśmy wracać. Jednak ponieważ nie uśmiechało nam się wracać po slalomie jakim tu dotarliśmy postanowiliśmy sobie skrócić drogę i iść po prostej. Aby się zorientować w terenie i zaplanować powrót wleźliśmy na jakiś pagórek, bo teren tak samo jak i okolica był nimi upstrzony, a Eskel wlazł na drzewo. Wówczas wylukał dymy z wioski i już było wiadomo jak mamy się kierować. wracał własnie na dół do Hansa kiedy się zaczęło...

   W momencie gdy zeskakiwał na niższą gałąź coś przechwyciło go wlocie, zmieniając kierunek jego lotu w ten sposób, że poszybował zamiast na niższą gałąź na samą ziemię czyli spadł tak jakoś z 2-3 piętra. Ponieważ w okolicy drzewa gęstwa była łokrutna Hans widział i słyszał coś spadającego ale nie zdołał się zorientować co to było. Ponieważ w jego mniemaniu Eskel był gdzieś nad nim i nawet jakby spadł to gdzieś blisko w zasięgu jego wzroku więc założył, że spadło tam cokolwiek tylko nie Eskel. Krzyknął więc ponaglająco do Eskela i zaczął szykować się do walki. Jednak ku jego zdumieniu wydarzyły się dwie rzeczy na raz. Po pierwsze gdzieś z rejonu upadku dobiegł go jęk Eskela (czyli to jednak spadł Eskel) po drugie gdzieś po koronie drzewa w kierunku powalonego drzewa zasuwało jakieś zwierzę.
   Hans rzucił się kumplowi na pomoc wrzeszcząc by odciągnąć uwagę stwora. Częściowo pomogło. Co prawda stwór dopadł Eskela przed Hansem jednak przynajmniej zdołał powstać na nogi. Zaczęła się wymiana ciosów między Eskelem a stworem. Faktycznie był mniej-więcej wielkości człowieka ale był pokryty futrem, te zaś było pokryte jakąś tłustą mazią. I śmierdział. Nadbiegający Hans widząc, że towarzyszowi idzie całkiem nieźle chciał zajść stwora od tyłu bądź chociaż z flanki wówczas by jakkolwiek nie walczył stwór byłby wystawiony na atak jednego z nich. Plan był dobry ale nie w takiej gęstwie. Hans stracił dużo czasu przedzierając się przez gęstwe. Gdy w końcu dotarł do walczących Eskel właśnie planował użyć Znaku zapalającego. Niestety stwór okazał się mieć jakieś mordercze spojrzenie które spowodowało, że nie był  stanie w pełni się skupić i w efekcie Znak huknął, błysną i wybuchnął. Eskel prawie się przewrócił zaskoczony tym wszystkim, Hans i stwór zamarli. Pierwszy otrząsnął sie stwór i rzucił się do ucieczki. hans próbował go jeszcze w przelocie sięgnąć ale mu się nie udało. Było po walce. Czas było wracać.

   Okazało się, że rany Eskela nie są zbyt poważne co na taki upadek było zdumiewające. był bardziej wściekły, że dał się zaskoczyć i to, że chwytający go stwór gdy cisnął nim o ziemię uszkodził mu jego zabawkę oraz tym, że zwiał niż przejęty swoim stanem. Hans też nie był zadowolony, głównie tym, że nie zdołał aktywniej włączyć się do walki i wspomóc kumpla oraz także tym, że stwór zwiał. Na gorąco za to wystawił teorię, że jeśli spojrzenie stwora tak działa to może to jakaś broń antymagusowa. Mimo wszystko cieszyli się, że żyją. Co więcej Eskel się chwalił, że zdołał przeciwnika dwa razy sięgnąć ostrzem. Nie było na co czekać, wracaliśmy do domu.

   Po drodze gdy zeszła adrenalina i eskelowe mikstury stan potworobójcy zaczął się pogarszać. Co więcej okazało się, że stwór nas sledzi i podąża za nimi krok w krok. Co jakiś czas rzucała w nas różnymi przedmiotami, na ogół śmierdzącymi. Eskel słabł coraz bardziej. Miał coś z kostką a od upadku musiał mieć problem z żebrami i płucami. Co raz bardziej opierał się na ramieniu towarzysza. W końcu nie był w stanie iść dalej. Hans zmajstrowal mu z gałęzi i pasków prowizoryczne nosze i zaczął go ciągnąć. Było to niebezpieczne bo miał zajęte obie ręce w razie zasadzki. Ponadto byłby teraz w pojedynku. Sytuacja stała się poważna gdy wyczuł smród bestii. Musiał być parę kroków od niego a mimo to nie było go widać. Hans jednak zaintonował Psalm Trwogi który sieje strach w sercach grzeszników. Chyba podziałało bo smród osłabł a w końcu zniknął zupełnie. Do skraju lasu było już niedaleko. W końcu przebiliśmy się na drogę a stamtąd dotarliśmy do wioski. Tam mogliśmy odsapnąć i zająć się Eskelem. Po prowizorycznej pierwszej pomocy zapakowaliśmy się na wóz i zajechaliśmy do rezydencji pułkownika.

Doc - 2011-01-21 19:05:16

Tak co do sesji...

- Nie kumam kumam jak jakim cudem stworek zaszedł naspidowanego Eskela który miał wówczas spostrzegawczość elfickiego zabójcy na amfie. Jak lazł jakoś za namie to ok. Ale to my zdecydowaliśmy, że wejdziem na drzewo, i na które drzewo itd. Nawet jak to coś wlazło na inne drzewo i przeskoczyło na eskelowe to i tak musiało się jakoś doskakać by przechwycić Eskela. Więc jakim cudem Eskel go nie wykrył? Jeśli nawet nie zoriencił się, że nas śledzi jakim cudem nie zorientował się, że coś, wielkości człowieka radośnie se fika z drzewka na drzewko i pędzi wprost w jego kierunku. A się nie zoriencił, dał się złapać jak jakiś ociężały ork. Zaskoczenie było zupełne, w końcu złapał go w trakcie lotu! Nie pasi mi to. Jak Eskel jest takim zajebistym tropicielem i skradaczem powinien się zoriencić i mieć chociaż ułamek sekundy na reakcję, mógłby np schować się za pniem albo po prostu nie skoczyć czy nawet krzyknąć ostrzegawczo do Hansa. A tu nic. Kolejnym dziwem jest brak reakcji jego medalionu. Za każdym późniejszym razem medalion reagował i ostrzegał Eskela przed bliskością stwora. Tylko ten jeden najważniejszy raz go nie ostrzegł. Tak więc te zaskoczenie naszego speca od skradajek jest dziwne i moim zdaniem naciągane. Zupełnie jakby miało być w scenariuszu bo Mg ma przygotowaną ciekawą scenkę. Gdyby mojego zwiadowcę spotkało coś takiego strasznie bym się wkurzył. Zwiadowca jest od zwiadu tak jak fajter od walki. Jak daje się złapać z ręką w nocniku w swojej branży to co to za spec? Ja nie wiem co jak to ten stworek zrobił, spał na tym drzewie? Akurat na tym? Aha, już to widzę...

-Kolejną rzeczą która mnie niespecjalnie przekonała była blokada wzroku. No bez jaj. Ile ma takie drzewo? 20m? 30m? Jakoś nie przekonuje mnie wizja drzewa w którym osoba stojąca u jego podstawy kompletnie i absolutnie w ogóle nie widzi drugiej na drzewie. Właśnie dlatego Hans nie mógł się zoriencić co się dzieje na górze, kto spada i nie pośpieszył Eskelowi z pomocą natychmiast po tym jak on upadł. Tak samo nie chce mi się wierzyć, że Eskel spadał i zaliczył glebę absolutnie bezdźwięcznie. Jakby po ludzku jęknął czy nawet wrzasnął nie byłoby go problemu rozpoznać po głosie. No ale nie, zajęczał dopiero gdy się zbierał z gleby. Tak więc ta blokada słuchu i wzroku była na mój gust naciągana. Potworowi zaś jak najbardziej na rękę.

-Co do części fabularnej przygódka jest dobra. Jest polowanie na niezidentyfikowanego stwora o nieznanych mocach. Ksysiu ładnie wprowadził stworka bo żeśmy się nawet z nim tłukli, widzieli tropi a dalej nie wiadomo z czego i gdzie się to ulungło i jaki ma cel. Ksysiowa mantra pt. "Bo to miała być taka krótka przygódka na jedną sesję..." (a chyba jutro będzie już trzecia i dalej nic nie mamy i nic nie wiemy) doprowadza mnie do pasji. Przygódki zawsze są proste dla tego kto zna wszystkie wątki, motywy, BNów i scenerie. Nie mają przed nim nic do ukrycia bo je wszystkie zna. Mówię o MG natrulnie...

-Podobała mi się ilość i typ ofiar potwora. Nie są to jakaś-makabryczna-liczba-trupów-żeby-było-strasznie tylko tak całkiem prawdopodobnie czyli kilka. Przesada rodzi groteskę i przestaje być straszna.

-Zachowanie wieśniaków, Rudego, Bretończyków czy żołnierzy czyli tej zwykłej szarej, ludzkiej eRPGowej masy też jest ok. Chodzi mi o to, że moim zdaniem zachowywali się naturalnie w stosunku do tego kim są i w takiej sytuacji.

-Potwór. Ksysiu opisał nam. Graczom, jako coś w stylu pawiana. Ma hipnotyzujące spojrzenie, śmierdzi, ma futro pokryte jakąś masą-mazią, jego krew w kontakcie z powietrzem pęcznieje niczym pianka budowlana no i świetnie wspina się gdziekolwiek no i jeszcze skoczny jest. Do tego ma plan. Jesteśmy tego pewni. Tylko za cholerę nie wiemy co nim jest. Potworek na pewno ciekawy chociaż jego wprowadzenie, jak mówiłem wcześniej, jest moim zdaniem naciągane na jego korzyść. Później już jest prowadzony rozsądniej. Ani my Gracze, ani nasze postacie, nigdy się z czymś takim nie zetknęły.

-Ja sam nie bardzo mogę się zdecydować jak ocenić tą sesję. Na pewno była ciekawa i się w nią wciągłem. Jak w każdą walkę z niestandardowym przeciwnikiem. Jednak sam za specjalnie nie miałem czym się wykazać. Na potworach i łowach na nie się nie znam, to nie moja brocha. Jedyne potwory jakie znam to te co mozna znaleźć na polach bitewnych a to raczej nie jest ich naturalne środowisko. Gdy w końcu doszło do momentu w którym mogłem się wykazać, walki, to właściwie też się nie popisałem. W pierwszej turze nie wiedziałem, że to Eskel więc gdy zaczęła się walka ja dopiero do niej nadbiegałem zamiast stać z Eskelem ramię w ramię co mogłem zrobić gdybym wiedział, że to on spadł. Drugą poswięciłem na dobiegnięcie bo okazało się dalej niż się wydawało a w trzeciej Eskel wybuchł i było po walce. Otatnim rzutem na matę próbowałem sieknąć uciekającą bestię no ale też mi się nie udało. Właściwie jedyne czym się mogę pochwalić to, że wytargałem kumpla z lasu do cywilizacji bo gdyby był sam padł by pewnie po drodze. Tak więc po tej sesji mam niespecjalny nastrój. Jedyne co mnie mobilizuje do dalszego działanie to chęć rewanżu i posłanie skurwiela do piachu.

Doc - 2011-01-22 05:55:53

Koniec września 2524 (Ksysiu misiuje)

    Tak mniej więcej zakończył się nasz drugi dzień pobytu w Koziej Wólce. Na miejscu majaczącego Eskela zapakowano na dechy i ostrożnie przeniesiono do jego pokoju na pierwszym piętrze. Zajmował go obok pokojów młodych Bretończyków. Na szczęście dla nas medyk pułkownika był pierwsza klasa. Miał dziwną południową urodę, trochę jak jakiś Arab, trochę jak Estalijczyk czy Tileańczyk. Jego diagnoza była niepewna, nie chciał niczego obiecywać czym bardzo zaniepokoił i zmartwił Hansa. Pocieszające było tylko to, że każdy kto doznał jego obrażeń powinien wyglądać dużo gorzej a Eskel wciąż się trzymał. Więcej nie chciał gadać tylko zamknął się w pokoju Eskela i zaczął odprawiać swoje naukowe praktyki. Hansowi pozostało najgorsze - czekanie. By sobie jakoś je ulzyć streścił całe, leśne zajście przy kolacji pułkownikowi i Bretończykom. Niestety był tak padnięty po całej wyprawie i targaniu  przez pagórkowaty las towarzysza, że prawie zasnął w połowie słowa.


   Dzień Trzeci

   Rano, ze zrozumiałych względów,  pierwszy obudził się Hans. Natychmiast udał się na spotkanie z medykiem. Okazało się, że Eskel miał złamane żebro które na szczęście udało się odpowiednio zcalić. Okazało się, że problemy z kostką nie są poważne, po prostu nadwyrężone mięśnie, wystarczy trochę czasu i samo przejdzie. Najważniejsze jednak, że towarzyszowi Hansa nie zagrażało zejście z tego świata ani żadne trwałe kalectwo. Jednak był wyłączony z akcji przynajmniej na parę dni. Biorąc pod uwagę jak oberwał była to naprawdę radosna wiadomość. Wyglądało jednak, że polowanie na stwora trzeba będzie odłożyć na ten czas bo Hansowi nie uśmiechało się stawać temu czemuś w pojedynkę.

   Hans po prostu zaniósł sniadanie Eskelowi który już nie spał i razem zjedli. Zajęci jedzeniem i wspomnieniami z walki niewiele rozmawialiśmy. Hans na szczęście miał w zanadrzu swoje nieziemskie atuty. Jego żarliwa modlitwa do swojego patrona o uzdrowienie kamrata została wysłuchana. Efekt był zdumiewający. Eskel poczuł jak wracają mu siły. Nadal jednak był bardzo słaby, z trudem usiadł na łóżku do śniadania. Gdy medyk go oglądał po śniadaniu był zdumiony stopniem poprawy. Stracił na rachubie o ile skróciła się rekonwalescencja. Najprawdopodobniej do doby, może dwóch.

   Hans chciał zostawić przyjaciela by się wyspał jednak jakoś tak wyszło, że postanowili zdać relację Bretończykom we dwóch. Gdy byli w komplecie jeszcze raz raz opowiedzieliśmy ze szczegółami co się wczoraj stało. Okazało się, że wczoraj Hans zasnął prawie w pół słowa i nie dokonczył swojej relacji. Wypytaliśmy dokładnie rycerzy czy spotkali się z takim stworzeniem jednak uparcie twierdzili, że nie. Jednak bardzo podniosło im morale fakt, że stwór dysponuje jakimś magicznym spojżeniem. To właśnie ono prawdopodobnie zabiło ich szefa zeszłej nocy. nie mogli znieść myśli, że ich mentor i opiekun mógłby umrzeć ze strachu. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że stwór poluje na kogoś w zamku. Najprawdopodobnie albo na pułkownika albo na coś w jego pokoju. Póki Eskel był unierchomiony a bestii zależało na czymś w rezydencji postanowiliśmy zasadzić się na niego własnie w pokoju pułkownika. Na tym skończyła się poranna narada i Eskel mógł się wreszcie wyspać.

   (drobne sprostowanie do poprzedniej sesji: Poprzedniego dnia został zamordowany szef Bretończyków dlatego pałali oni żądzą zemsty na stworze. Ponieważ pułkownik oddał baronowi swój osobisty pokój na drugim piętrze. Dlatego teraz uznaliśmy, że celem jest pułkownik lub coś w pokoju. Okazało się jednak, że nic nie zginęło. Sam "mord" był dziwny. Stwór wdrapał się po ścianie do pokoju barona. Na parapecie znaleźliśmy jego pazury. Sam baron jednak był nietknięty, nie miał żadnych obrażeń. Własnie dlatego wśród słuzby rozeszła się plota, że umarł ze strachu. Gdy to usłyszał jeden z Jeanów dał oszczercy po mordzie (i słusznie moim zdaniem). Tym bardziej pragnęli oni zemsty na potworze. Właśnie dlatego poszliśmy do tego lasu. Poszliśmy za świeżymi tropem potwora. Helmut i żołnierz faktycznie nam towarzyszyli do pewnego momentu po czym zawrócili z płytówą Hansa. Na miejscu walki Rudego Szanksa byliśmy wcześniej)

   Ponieważ jak do tej pory byliśmy jedynymi którzy przeżyli spotkanie z bestią zdobyliśmy sobie swego rodzaju specyficzny szacunek całej okolicy. (W końcu wreszcie ktoś przeżył!) Po wyjściu od Eskela, Hans udał się do miejscowej biblioteki-archiwum. Próbował coś znaleźć o dziejach okolicy czy miały miejsce jakieś dziwne wydarzenia czy zjawiska czy cokolwiek co wyjaśniały by obecnego w okolicy potwora. Kombinowaliśmy bowiem, że to może z jakiejś klątwy, może nawet zemsta rzucona jeszcze na jakiś przodków hrabiego. Ze szczególną uwagą prześledził Hans losy owego sąsiedniego zdradliwego szlachcica jednak wyglądało to na czysto militarną akcję pacyfikacyjną wykonaną "ku przestrodze" dla innych i nic specjalnego tam nie było. Ani żadnych magów, kultystów czy mutków. Jednak po pół dnia ślęczenia w księgach i papierach nic specjalnego nie znalazł a czacha już mu wręcz dymiła od intelektualnego wysiłku. Hans miał dojść i wyszedł na dwór.

   Tam natknął się na ćwiczących rycerzy. Bretończycy zaproponowali Hansowi, którego z powodu piknej płyty uznali za rycerza, sparing. Polegał na trafianiu konno w w cel. Kopią. Czyli bronią którą Hans nigdy się nie posługiwał. Wyszło średniawo. O ile jeździeckie elementy walki szły mu całkiem nieźle to samo trafianie w cel raczej niebardzo. Potem jednak naszła kolej na potykanie się pieszo na miecze a potem topory. Tym razem pojedynek był bardziej wyrównany. Na pewno zaś Bretończycy udowodnili, że są cennymi sprzymierzeńcami a groźnymi przeciwnikami. Ćwiczenia zeszły tak jakoś do obiadu. Przy okazji obudziły Eskela który dopingował kumpla.

   Obaj znów spotkaliśmy się w pokoju Eskela. Ten wyglądał dużo lepiej, był bardziej przytomny i nawet sam już siadł do jedzenia. Hans zdał relację ze straconego przedpołudnia. Wysnuł z tego wniosek, że albo stwór nie jest stąd i jest tu nowy albo sprawa jest na tyle stara, że trzeba by poważnie zagłębić się w historyczne zapiski lub po prostu ich nie ma. Pojawił się też wątek czy celem na pewno jest pułkownik czy kto inny i czy stwór wie jak wygląda pułkownik. Nie znamy jego inteligencji. Mógł przecież uznać, że mężczyzna w łóżku pukownika, w jego pokoju to przecież pułkownik. Wówczas by wykonał swoje zadanie i więcej się nie pojawił.  Ba! Rozważaliśmy nawet czy stwór, skoro jest taki antymagusowy, nie jest jakoś sterowany czy zaprogramowany przez kogoś. Cały czas bowiem nie możemy dokumać się jego motywu. Skąd się wziął i dlaczego tak się zawziął.

   Ponieważ Eskel nadal jest małomobilny postanawiamy skupić się na pułapce. Od początku zamierzamy zasadzić się w pokoju pułkownika. W końcu jak ma wrócić to pewnie tam. Po południu Eskel upiera się, że chce odwiedzić w wiosce zielarkę. Służacy Taszczą go na wóz i tak wiozą go do wioski. Tam nabywa co musi i wraca. Do kolacji dochodzi do siebie na tyle, że może sam już chodzić. Nieźle jak na kogoś kto wczoraj wrócił z kawałkami żebra w płucu. W tym czasie Hans przygotowuje zasadzkę wraz z podwładnymi pułkownika. Ogólnie plan ma wyglądać tak: w pokoju jest dwóch ludzi. Jutro kowal zamontuje okiennice-pułapkę dzięki której stwór straci drogę ucieczki przez okno. Helmut na dole zamontował sieć w ktąrą może się złapać jak by spadał. Na palisadzie są podwójne warty z absolutnym nakazem Hansa, że mają się nie rozdzielać. nikt nie może chodzić sam. Cały teren został oświetlony pochodniami, lampami i ogniskami. W razie pościgu za potworem hrabia zezwolił na użycie psów myśliwskich do pościgu, trzymane są w pogotowiu. Umówiliśmy się z Bretończykami, że będziemy pełnić warty w pokoju na zmianę. Ponieważ Eskel jeszcze nie nadaje się do walki pierwszą noc oddajemy rycerzom. Hans czuwa w rezerwie w swoim pokoju który sąsiaduje z pokojem pułkownika. Eskel spi u siebie piętro niżej.


   Dzień Czwarty

   Nic się nie stało. Hans i rycerze odsypiają noc prawie do obiadu. Eskel też dużo śpi. Tego dnia montujemy okiennice-pułapki. Eskel właściwie wraca do zdrowia na tyle, że kolejnej nocy możemy już pełnić wartę.



   Dzień Piąty

   Znów nic. Tym razem obchodzimy palisadę i teren wokół niej. Znajdujemy świeże tropy stwora. Widocznie obserwował w nocy rezydencję i to tak, że widział ścianę pułkownika. Strażnicy zaczynają zrzędzić i marudzić zupełnie jakby byli na nudnej, bezpiecznej koszarowej służbie a nie gdy jakiś potwór poluje na nich i już im jednego kolegę ubił. Zrzędzą jak stare baby. Po południu zaczyna padać. Leje całą noc, wiatr zawodzi, spada widzialność i słyszalość. Wróciła jesień. Jesteśmy bardzo podminowani, świetny moment na atak. Tym razem w nocy wartę trzymają rycerze.


   Dzień Szósty

   I znów nic. Prawie. Znów idziemy na obchód i znajdujemy tropy. Są prawie przy samej palisadzie, jakieś kilkanaście metrów. Strażnicy naturalnie nic nie widzieli. Ich morale jest właściwie zerowe. Prawie grozi otwartym buntem. Nie wiem jak taki stary wyadacz jak pułkownik mógł się takimi partaczami otoczyć. Spodziewałbym się jakiś weteranów z jego oddziałów. A tu zwykli ciecie o mentalności słabo opłacanego strażnika miejskiego. Zdajemy sobie sprawę, że wytrzymają jeszcze może ten dzień, może następnu ale nie więcej. Wkurzające zwłaszcza, że stwór ewidentnie nie odpuścił i czai się nadal. Dodatkowo bierze nas na przeczekanie. No cóż tą noc my dyżurujemy a rycerze są w rezerwie w pokoju Hansa. Żnów leje i wieje.

   No i stało się. Ledwie wieczór zaczął przeradzać się w noc słyszymy wrzask jakiejś dziewczynki. Przez moment wahamy się czy reagować czy to jakaś podpucha. Ostatecznie Eskel rusza by sprawdzić co się dzieje a Hans zostaje na posterunku. Eskel ostrożnie schodzi na dół bo pisk był z pierwszego piętra. Wtedy w pędzie mijają go Bretończycy. Nie mając zatem wyboru Eskel pędzi za nimi. Bięgną tak aż do pokoju jednego z rycerzy z którego dochodzi pisk. Rycerz który wbiegł pierwszy dostrzegł potwora i doświadczył jego spojżenia. Zamarł jak sparaliżowany. Tak całkiem przy okazji zablokował też wejście swojemu krajanowi i Eskelowi. To wystarczyło potworowi by zwiać. Wkurzony potworobójca pomaga pozbierać się rycerzom i sprawdza co z dziewczynką. Ta wcisnęła się w szczelinę między meblami dzięki czemu potwór nie mógł jej dosięgnąć. Teraz jednak nie chce za cholerę wyjść. W końcu Eskel jest zmuszony posłac po jej matkę. Dopiero wtedy mała wychodzi. Eskel ogląda okno przez które wlazł potwór. Wyłamał skobel ale zrobił to powoli dlatego wyszło bezgłośnie. Eskel ma dość, zagania rycerzy do pokju pułkownika gdzie wciąż czeka Hans na poważną rozmowę. Rozmowa nie przynosi jednak niczego nowego. Jesteśmy teraz pewni, że biega bestii o Bretończyków. Ci, jednak nadal twierdzą, że nic nie wiedzą. Szczerze mówiąc wyglądają, że mówią szczerze. Jedyny plus tej akcji to taki, że nikt nie zginął oraz, że rycerze na własnej skórze przekonali się o możliwościach potwora. Aha, strażnicy jak zwykle niczego nie widzieli... No mówię, że ciecie...

Doc - 2011-01-22 05:57:29

Koniec września 2524 (Ksysiu misiuje)

    Tak mniej więcej zakończył się nasz drugi dzień pobytu w Koziej Wólce. Na miejscu majaczącego Eskela zapakowano na dechy i ostrożnie przeniesiono do jego pokoju na pierwszym piętrze. Zajmował go obok pokojów młodych Bretończyków. Na szczęście dla nas medyk pułkownika był pierwsza klasa. Miał dziwną południową urodę, trochę jak jakiś Arab, trochę jak Estalijczyk czy Tileańczyk. Jego diagnoza była niepewna, nie chciał niczego obiecywać czym bardzo zaniepokoił i zmartwił Hansa. Pocieszające było tylko to, że każdy kto doznał jego obrażeń powinien wyglądać dużo gorzej a Eskel wciąż się trzymał. Więcej nie chciał gadać tylko zamknął się w pokoju Eskela i zaczął odprawiać swoje naukowe praktyki. Hansowi pozostało najgorsze - czekanie. By sobie jakoś je ulzyć streścił całe, leśne zajście przy kolacji pułkownikowi i Bretończykom. Niestety był tak padnięty po całej wyprawie i targaniu  przez pagórkowaty las towarzysza, że prawie zasnął w połowie słowa.


   Dzień Trzeci

   Rano, ze zrozumiałych względów,  pierwszy obudził się Hans. Natychmiast udał się na spotkanie z medykiem. Okazało się, że Eskel miał złamane żebro które na szczęście udało się odpowiednio zcalić. Okazało się, że problemy z kostką nie są poważne, po prostu nadwyrężone mięśnie, wystarczy trochę czasu i samo przejdzie. Najważniejsze jednak, że towarzyszowi Hansa nie zagrażało zejście z tego świata ani żadne trwałe kalectwo. Jednak był wyłączony z akcji przynajmniej na parę dni. Biorąc pod uwagę jak oberwał była to naprawdę radosna wiadomość. Wyglądało jednak, że polowanie na stwora trzeba będzie odłożyć na ten czas bo Hansowi nie uśmiechało się stawać temu czemuś w pojedynkę.

   Hans po prostu zaniósł sniadanie Eskelowi który już nie spał i razem zjedli. Zajęci jedzeniem i wspomnieniami z walki niewiele rozmawialiśmy. Hans na szczęście miał w zanadrzu swoje nieziemskie atuty. Jego żarliwa modlitwa do swojego patrona o uzdrowienie kamrata została wysłuchana. Efekt był zdumiewający. Eskel poczuł jak wracają mu siły. Nadal jednak był bardzo słaby, z trudem usiadł na łóżku do śniadania. Gdy medyk go oglądał po śniadaniu był zdumiony stopniem poprawy. Stracił na rachubie o ile skróciła się rekonwalescencja. Najprawdopodobniej do doby, może dwóch.

   Hans chciał zostawić przyjaciela by się wyspał jednak jakoś tak wyszło, że postanowili zdać relację Bretończykom we dwóch. Gdy byli w komplecie jeszcze raz raz opowiedzieliśmy ze szczegółami co się wczoraj stało. Okazało się, że wczoraj Hans zasnął prawie w pół słowa i nie dokonczył swojej relacji. Wypytaliśmy dokładnie rycerzy czy spotkali się z takim stworzeniem jednak uparcie twierdzili, że nie. Jednak bardzo podniosło im morale fakt, że stwór dysponuje jakimś magicznym spojżeniem. To właśnie ono prawdopodobnie zabiło ich szefa zeszłej nocy. nie mogli znieść myśli, że ich mentor i opiekun mógłby umrzeć ze strachu. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że stwór poluje na kogoś w zamku. Najprawdopodobnie albo na pułkownika albo na coś w jego pokoju. Póki Eskel był unierchomiony a bestii zależało na czymś w rezydencji postanowiliśmy zasadzić się na niego własnie w pokoju pułkownika. Na tym skończyła się poranna narada i Eskel mógł się wreszcie wyspać.

   (drobne sprostowanie do poprzedniej sesji: Poprzedniego dnia został zamordowany szef Bretończyków dlatego pałali oni żądzą zemsty na stworze. Ponieważ pułkownik oddał baronowi swój osobisty pokój na drugim piętrze. Dlatego teraz uznaliśmy, że celem jest pułkownik lub coś w pokoju. Okazało się jednak, że nic nie zginęło. Sam "mord" był dziwny. Stwór wdrapał się po ścianie do pokoju barona. Na parapecie znaleźliśmy jego pazury. Sam baron jednak był nietknięty, nie miał żadnych obrażeń. Własnie dlatego wśród słuzby rozeszła się plota, że umarł ze strachu. Gdy to usłyszał jeden z Jeanów dał oszczercy po mordzie (i słusznie moim zdaniem). Tym bardziej pragnęli oni zemsty na potworze. Właśnie dlatego poszliśmy do tego lasu. Poszliśmy za świeżymi tropem potwora. Helmut i żołnierz faktycznie nam towarzyszyli do pewnego momentu po czym zawrócili z płytówą Hansa. Na miejscu walki Rudego Szanksa byliśmy wcześniej)

   Ponieważ jak do tej pory byliśmy jedynymi którzy przeżyli spotkanie z bestią zdobyliśmy sobie swego rodzaju specyficzny szacunek całej okolicy. (W końcu wreszcie ktoś przeżył!) Po wyjściu od Eskela, Hans udał się do miejscowej biblioteki-archiwum. Próbował coś znaleźć o dziejach okolicy czy miały miejsce jakieś dziwne wydarzenia czy zjawiska czy cokolwiek co wyjaśniały by obecnego w okolicy potwora. Kombinowaliśmy bowiem, że to może z jakiejś klątwy, może nawet zemsta rzucona jeszcze na jakiś przodków hrabiego. Ze szczególną uwagą prześledził Hans losy owego sąsiedniego zdradliwego szlachcica jednak wyglądało to na czysto militarną akcję pacyfikacyjną wykonaną "ku przestrodze" dla innych i nic specjalnego tam nie było. Ani żadnych magów, kultystów czy mutków. Jednak po pół dnia ślęczenia w księgach i papierach nic specjalnego nie znalazł a czacha już mu wręcz dymiła od intelektualnego wysiłku. Hans miał dojść i wyszedł na dwór.

   Tam natknął się na ćwiczących rycerzy. Bretończycy zaproponowali Hansowi, którego z powodu piknej płyty uznali za rycerza, sparing. Polegał na trafianiu konno w w cel. Kopią. Czyli bronią którą Hans nigdy się nie posługiwał. Wyszło średniawo. O ile jeździeckie elementy walki szły mu całkiem nieźle to samo trafianie w cel raczej niebardzo. Potem jednak naszła kolej na potykanie się pieszo na miecze a potem topory. Tym razem pojedynek był bardziej wyrównany. Na pewno zaś Bretończycy udowodnili, że są cennymi sprzymierzeńcami a groźnymi przeciwnikami. Ćwiczenia zeszły tak jakoś do obiadu. Przy okazji obudziły Eskela który dopingował kumpla.

   Obaj znów spotkaliśmy się w pokoju Eskela. Ten wyglądał dużo lepiej, był bardziej przytomny i nawet sam już siadł do jedzenia. Hans zdał relację ze straconego przedpołudnia. Wysnuł z tego wniosek, że albo stwór nie jest stąd i jest tu nowy albo sprawa jest na tyle stara, że trzeba by poważnie zagłębić się w historyczne zapiski lub po prostu ich nie ma. Pojawił się też wątek czy celem na pewno jest pułkownik czy kto inny i czy stwór wie jak wygląda pułkownik. Nie znamy jego inteligencji. Mógł przecież uznać, że mężczyzna w łóżku pukownika, w jego pokoju to przecież pułkownik. Wówczas by wykonał swoje zadanie i więcej się nie pojawił.  Ba! Rozważaliśmy nawet czy stwór, skoro jest taki antymagusowy, nie jest jakoś sterowany czy zaprogramowany przez kogoś. Cały czas bowiem nie możemy dokumać się jego motywu. Skąd się wziął i dlaczego tak się zawziął.

   Ponieważ Eskel nadal jest małomobilny postanawiamy skupić się na pułapce. Od początku zamierzamy zasadzić się w pokoju pułkownika. W końcu jak ma wrócić to pewnie tam. Po południu Eskel upiera się, że chce odwiedzić w wiosce zielarkę. Służacy Taszczą go na wóz i tak wiozą go do wioski. Tam nabywa co musi i wraca. Do kolacji dochodzi do siebie na tyle, że może sam już chodzić. Nieźle jak na kogoś kto wczoraj wrócił z kawałkami żebra w płucu. W tym czasie Hans przygotowuje zasadzkę wraz z podwładnymi pułkownika. Ogólnie plan ma wyglądać tak: w pokoju jest dwóch ludzi. Jutro kowal zamontuje okiennice-pułapkę dzięki której stwór straci drogę ucieczki przez okno. Helmut na dole zamontował sieć w ktąrą może się złapać jak by spadał. Na palisadzie są podwójne warty z absolutnym nakazem Hansa, że mają się nie rozdzielać. nikt nie może chodzić sam. Cały teren został oświetlony pochodniami, lampami i ogniskami. W razie pościgu za potworem hrabia zezwolił na użycie psów myśliwskich do pościgu, trzymane są w pogotowiu. Umówiliśmy się z Bretończykami, że będziemy pełnić warty w pokoju na zmianę. Ponieważ Eskel jeszcze nie nadaje się do walki pierwszą noc oddajemy rycerzom. Hans czuwa w rezerwie w swoim pokoju który sąsiaduje z pokojem pułkownika. Eskel spi u siebie piętro niżej.

Doc - 2011-01-22 05:59:39

Dzień Czwarty

   Nic się nie stało. Hans i rycerze odsypiają noc prawie do obiadu. Eskel też dużo śpi. Tego dnia montujemy okiennice-pułapki. Eskel właściwie wraca do zdrowia na tyle, że kolejnej nocy możemy już pełnić wartę.



   Dzień Piąty

   Znów nic. Tym razem obchodzimy palisadę i teren wokół niej. Znajdujemy świeże tropy stwora. Widocznie obserwował w nocy rezydencję i to tak, że widział ścianę pułkownika. Strażnicy zaczynają zrzędzić i marudzić zupełnie jakby byli na nudnej, bezpiecznej koszarowej służbie a nie gdy jakiś potwór poluje na nich i już im jednego kolegę ubił. Zrzędzą jak stare baby. Po południu zaczyna padać. Leje całą noc, wiatr zawodzi, spada widzialność i słyszalość. Wróciła jesień. Jesteśmy bardzo podminowani, świetny moment na atak. Tym razem w nocy wartę trzymają rycerze.


   Dzień Szósty

   I znów nic. Prawie. Znów idziemy na obchód i znajdujemy tropy. Są prawie przy samej palisadzie, jakieś kilkanaście metrów. Strażnicy naturalnie nic nie widzieli. Ich morale jest właściwie zerowe. Prawie grozi otwartym buntem. Nie wiem jak taki stary wyadacz jak pułkownik mógł się takimi partaczami otoczyć. Spodziewałbym się jakiś weteranów z jego oddziałów. A tu zwykli ciecie o mentalności słabo opłacanego strażnika miejskiego. Zdajemy sobie sprawę, że wytrzymają jeszcze może ten dzień, może następnu ale nie więcej. Wkurzające zwłaszcza, że stwór ewidentnie nie odpuścił i czai się nadal. Dodatkowo bierze nas na przeczekanie. No cóż tą noc my dyżurujemy a rycerze są w rezerwie w pokoju Hansa. Żnów leje i wieje.

   No i stało się. Ledwie wieczór zaczął przeradzać się w noc słyszymy wrzask jakiejś dziewczynki. Przez moment wahamy się czy reagować czy to jakaś podpucha. Ostatecznie Eskel rusza by sprawdzić co się dzieje a Hans zostaje na posterunku. Eskel ostrożnie schodzi na dół bo pisk był z pierwszego piętra. Wtedy w pędzie mijają go Bretończycy. Nie mając zatem wyboru Eskel pędzi za nimi. Bięgną tak aż do pokoju jednego z rycerzy z którego dochodzi pisk. Rycerz który wbiegł pierwszy dostrzegł potwora i doświadczył jego spojżenia. Zamarł jak sparaliżowany. Tak całkiem przy okazji zablokował też wejście swojemu krajanowi i Eskelowi. To wystarczyło potworowi by zwiać. Wkurzony potworobójca pomaga pozbierać się rycerzom i sprawdza co z dziewczynką. Ta wcisnęła się w szczelinę między meblami dzięki czemu potwór nie mógł jej dosięgnąć. Teraz jednak nie chce za cholerę wyjść. W końcu Eskel jest zmuszony posłac po jej matkę. Dopiero wtedy mała wychodzi. Eskel ogląda okno przez które wlazł potwór. Wyłamał skobel ale zrobił to powoli dlatego wyszło bezgłośnie. Eskel ma dość, zagania rycerzy do pokju pułkownika gdzie wciąż czeka Hans na poważną rozmowę. Rozmowa nie przynosi jednak niczego nowego. Jesteśmy teraz pewni, że biega bestii o Bretończyków. Ci, jednak nadal twierdzą, że nic nie wiedzą. Szczerze mówiąc wyglądają, że mówią szczerze. Jedyny plus tej akcji to taki, że nikt nie zginął oraz, że rycerze na własnej skórze przekonali się o możliwościach potwora. Aha, strażnicy jak zwykle niczego nie widzieli... No mówię, że ciecie...

Doc - 2011-01-22 06:31:17

Co do sesji...

   Ci strażnicy mnie przygnębiają i przerażają. Zachowują się jak XXI wieczni pracownicy domagający się socjalu i poszanowania praw jednostki. Wolność słowa? Swobody obywatelskie? Komfort psychiczny? W czasach odpowiadających XVI wiecznej Europy z wciąż świeżym piętnem średniowiecza? Z prawami dla szlachty i kleru i czałej reszcie plebsu który żyje by im służyć? Nooo sorrryy... Ale nie kupuje tego. Do tego mamy sytuację właściwie wojenną. Coś śmiertelnie nieuchwytnego łazi po okolicy i zabija kogo chce w tym ich kumpla z patrolu. Co więcej ewidentnie poluje na ich miejsce pracy. Co więcej pojawia się dwóch herosów którzy przeżyli walkę z tym czymś i nawet zdołali wrócić by o tym opowiedzięć. I teraz ci dwaj kolesie przedstawiają im, zdezorientowanym i przestraszonym strażnikom, jasny i konkretny plan obrony i pochwycenia wroga. Znają się na tym, w końcu jeden to potworobójca a drugi to kapłan bitewny no i przeżyli walkę z nim. Co wiecej plan nie wymaga jakich durnych ekspedycji w leśne ostępy czy czegoś równie idiotycznego, co faktycznie mogłoby być im nie wsmak, a jedynie łażenia po palisadzie tak jak to robią od lat. No i oni są nieszczęśliwi bo muszą na warty chodzić... Bo deszcz pada i łazić trzeba i mundur ciężki a broń to ho-ho, po co to dźwigać... Do jasnej cholery mamy wojnę! Coś nas zarzyna! Niech maszerują albo zdychają! Cholerni pacyfistyczni defetyści... Po cholerę zostawali żołnierzami?

   Ta sesja też generalnie była dobra. Głównie z powodu głównego przeciwnika. Taka zagwostka w dość naturalny sposób wzbudza zainteresowanie i ciekawość.

   Z mechanicznego punktu widzenia po raz kolejny w mojej eRPGowej historii młotka rozbawił i wkurzył mnie klasyczny test zasypiania na warcie. Akurat co prawda raz zdałem a raz nie ale zdawanie na gołej stacie jest dla mnie bzdurą. Mam BG który zaczął piatą profesję i mam ODP ok 50. Czyli mam 50% szans na czuwanie lub spanie. Czyli tak czysto statystycznie mój stary weteran i szpej zasypia co drugą noc na warcie. No chyba, że jest ranny, chory czy zmęczony wtedy naturalnie szanse na zaśnięcie rosnął. Nie wspomnę już o świeżynkach-średniakach ze statami na 30-35, tacy przeciętnie są w stanie czuwać jedną wartę na dwie zaspane. Jak dla mnie kretynizm i tyle. Żeby zdrowy dorosły człowiek, taki szarak nie hirołs, nie miał powiedzmy w miarę pewności, że nie zaśpi na warcie? 1/3 czy 1/2 to jest w najlepszym razie rzut monetą a nie pewność. Dle mnie to bzdura i tyle. Dla sredniaka, spokojnie powinno być t przynajmniej ok 2/3 w normalnych warunkach.

   Co do besti to sądze, że chce skillować wszystkich Bretończyków ale nadal jest to gdybanie i nie czaję motywu. Równie dobrze może jednak chodzić o pułkownika a okno Bretończyka wybrał przypadkiem. Aby to sprawdzić trzeba rozdzielić rycerzy i rezydencję i sprawdzić gdzie bestia zaatakuje. Można by się udać na wyprawę do tych kamieni albo nawet do ruin posiadłości zdrajcy-szlachcica i wziąć ze sobą rycerzy. Zobaczymy gdzie pojawi się bestia.

Doc - 2011-01-22 06:53:23

Potwór moim okiem

-humanoid, pokryty futrem które jest pokryte tą śmierdzącą mazią które częściowo amortyzuje uderzenia.
-pojawił się 4-5 tygodni temu.
-paraliżująco-hipnotyzujące spojżenie. Działa nawet w walce i nawet na magów. Może zabić.
-ma świetny węch, myślę, że to jego głowny zmysł
-jego krew pęcznieje w zetknięciu z powietrzem
-jest małpio zwinny, po drzewach prawie lata. Świetnie skacze i wspina się.
-jest terytorialny. Prawdopodobnie uważa las za swój teren i dlatego atakuje każdego kto wejdzie.
-nie używa ognia, ubrań ani żadnych narzędzi co sugeruje jego zwierzęcą naturę.
-jest jednak w stanie rozpoznać swoje cele (Bretończycy?) i zaatakować tylko je.
-nie zabija cywilów. Nikt z wieśniaków służby czy nawet strażników prócz jednego, nie został zabity.
-jest wytrwały i ma cel ale nie wiemy jaki.
-potrafi zaplanować atak z iście ludzką precyzją i wiedzą co jest sprzeczne z jego wyglądem i obyciem.
-raczej nie mówi. Nie słyszeliśmy, ponadto z takim kształtem pyska ciężko by było.
-jest świetnym tropicielem. Praktycznie wytropił każdego kogo chciał.

   Nie wiem

-skąd się wziął, po co, dlaczego akurat tu?
-gdzie śpi i ma leże?
-dlaczego zaczął miesiąc temu a nie wcześniej czy później?
-co to kurwa jest?!


   Zgaduję

-nie jest nieumarłym ani duchem ani raczej żadną zemstą zza grobu. Śmierdzi zwierzęciem nie padliną.
-ma taki miszmasz cech zwierzęcych i ludzkich, że może być sterowany lub opanowany przez kogoś.
-Bretończycy mogli mu coś zabrać lub skrzywdzić nawet nie wiedząc o tym i dlatego tak mówią.
-raczej nie jest z Imperium, może nawet nie jest ze Starego Świata.
-bo ja wiem... skawowy eksperyment? specyficzny mutek czy spawn Chaosu?
-identyfikuje swoje ofiary głownie po zapachu, dlatego włamuje się do pokojów nawet gdy nie widać co jest w środku.

Doc - 2011-01-28 10:50:23

No i po sesji...

   Po ataku stwora, jesteśmy rozdrażnieni. Wzywamy na dywanik Bretońców a ci też są zdruzgotani i zaskoczeni, nie spodziewali się czegoś takiego. Nadal są jednak butni i rządni zemsty, chcą stwora udupić. Na dyskusji mija nam dwie godziny (nie wiem jakim cudem... przecież nie wymienialiśmy się balladami... w moim odczuciu to taka rozmowa trwała 10-20 min., góra pół godz.). W efekcie jak kończymy jest ok 22 i musim walić w kimę.
   Hansowi udaje nam się namówić rycerzy na wyprawę poza posiadłość. Chce dotrzeć do tych gwiżdżących kamieni na trzcinowisku a może nawet do ruin owej zburzonej posiadłości. Ma to na celu ostateczne sprawdzenie czy stwór atakuje posiadłość czy Bretończyków. Bo po ostatnim ataku oni wydają się głównym celem. Rycerze bez oporu zgadzają się na udział w wyprawie. dlatego odwołujemy dyżury i idziemy spać bo musimy ruszyć z rana i być wypoczęci.
   Chcemy namówić Bretońców by spali razem z nami czyli we czterech w jednym pokoju. Ma to nam ułatwić obronę w razie ataku stwora. Bretońce się nie zgadzają. Nalegamy więc by chociaż spali we dwóch, hodzi o te cholerne spojrzenie stwora, jednego po prostu zdejmuje, ale też nam się nie udaje. Nawet Hans nie jest w stanie przemówić im do rozumu (a mam OGŁ=53 i ogólnie 9 bajerów do komunikacji wszelakiej). Jesteśmy wkurzeni i zirytowani tępotą rycerzyków, sa dorośli, są wojownikami, niech se radzą... My spimy tuż obok, w pokoju Eskela.
   Rano budzimy się bez problemów. Wreszcie wyspaliśmy się po ludzku. Wygląda na to, że wszystko jest ok. Hans ma zamiar napisać list do Seva, może nasz uczony słyszał lub może się czegoś dowiedzieć o takim stworzeniu. W tym czasie Eskel, w świetle dnia, ma obadać tropy pozostawione wieczorem przez stwora. Mamy się spotkać przy śniadaniu i wtajemniczyć pułkownika w nasz plan wyprawy (bo skoro wczoraj gadanina zajęła nam czas do 22 to kolo się zdążył polulać...).
   Hans i Eskel idą więc w swoją stronę. Hans idzie do swojego pokoju po pisadła. Otwiera pokój a tam na poduszce jego łóżka leży zakrwawiona głowa jakiegoś człowieka. Kapłan jest zdumiony i zaskoczony ale górę bierze jego sławne opanowanie. Spokojnie zamyka drzwi i równie spokojnie podąża na dwór do Eskela i informuje go o swoim znalezisku. Razem wracają do pokoju. Eskel bada ślady. Wychodzi na to, że stworek wyłamał okiennice, spokojnie wlazł do pokoju i starannie umieścił głowę na poduszce. Niczego innego nie zniszczył ani nie zabrał. Jest to pierwszy przypadek kiedy stwór zaatakował dwa razy w ciągu nocy. Wygląda na to, że nasze działania przykuły uwagę stwora. Traktujemy to jak osobiste wyzwanie i groźbę. Udajemy się na dół.
   Na dole odnajdujemy sierżanta. Okazuje się, że zaginął im jeden strażnik. Zirytowany i znużony całą okolicą, przeciwnikem i sytuacją Hans oświadcza bez ceregieli sierżantowi: "Jego głowa jest u mnie w pokoju. Znaleźliście ciało?". Na sierżancie robi to wrażenie ale jako weteran szybko się opanowuje. Teraz już wie, że szuka bezgłowego ciała. Faktycznie niedługo potem znajdują je w jakiejś stodole.
   Spotykamy się razem z pułkownikiem i Bretońcami przy śniadaniu. Pułkownik nam wyrzuca, że nie poinformowaliśmy go w pierwszej kolejności tylko jego sierżanta. Hans go kulturalnie przeprasza ale niespecjalnie się czuje winny (jak wczoraj o 20 był atak jakoś nie przeszkodziło mu to o 22 już smacznie spać. I to ma być przykład dla jego ludzi?).
   Eskel opowiada nam o "przykładzie z Norski". Chodzi o to, że u barbarzyńców w podobnych sytuacjach wszyscy chowają się w jednym pomieszczeniu a na zewnątrz zostają tylko wojownicy. Hans niespecjalnie jest zainteresowany zwyczajami lubujących się w Mrocznych bóstwach dzikusów ale te "skrócenie frontu" faktycznie brzmi sensownie. Pułkownik podziela te zdanie. Obiecuje, zamknąć całą ludność na jednym poziomie budynku i obstawić go strażą. No w sumie faktycznie niezły pomysł.
   Hans natomiast powiadamia pułkownika o planowanej wyprawie. Pułkownik ma zastrzeżenia zwłaszcza do udziału Bretończyków bo: "Są moimi gośćmi, powinienem ich chronić.". Niby prawda ale z powodu ochotniczych nastrojów rycerzy jak i argumentów, że oni i my jesteśmy prawdopodobnie głównym celem stwora więc są spore szanse, że podąży za nami a więc ataki na posiadłość powinny ustać. To rozstrzygający argument. Ponadto takie rozdzielenie celów to jedyny sposób w jaki możemy się przekonać czy stwór ma cel w gdzieś w posiadłości, np. w pułkowniku, czy w kimś z naszej czwórki. Głównymi podejrzanymi są Bretońce. Dlatego muszą wziąć udział w wyprawie.
   No więc zbieramy bety i ruszamy. Kierujemy się na trzcinowisko i te gwiżdżące głazy gdzieś pośród niego. Dzięki pomocy miejscowych dość dobrze wiemy jak jechać. Powinniśmy do nich dojechać na wieczór czyli akurat gdy trzeba nocować. Po pierwszej nocy zobaczymy, ćzy potwór nas zaatakuje czy nie. W zależności od tego podejmiemy decyzję czy zostajemy czy jedziemy do ruin czy wracamy. Gdzieś w połowie drogi zaczynami odczuwać dziwne sensacje (to infradźwięki wydawane przez wiatr przelatujący przez te głazy do których jedziemy). Im bliżej głazów tym dźwięk potężniejszy a my czujemy się gorzej (-20 do rzutów). Gdy docieramy do celu jest bardzo źle. Wszyscy jesteśmy nerwowi i kłótliwi.  Bretońce zaczynają się żreć ze sobą. Obszukujem wyspę. Nie znajdujemy, żadnego legowiska bestii. Za to są ślady starszych i młodszych obozowisk. Widocznie tubylcy łążąc przez trzcinowisko zatrzymują się tu na noc.
   Rano jesteśmy w kiepskich nastrojach. Wciąż wkurza nas ten dźwięk. Opuszcamy wyspę i kamienie z ulgą i bez żalu. (za to wciąż mamy mod. -20) . Postanawiamy skierować się na ruiny skoro stwór nas nie zaatakował w nocy. Nie wyobrażamy sobie byśmy mieli tu spędzić kolejną noc a powrót uznajemy za przedwczesny. Gdzieś w połowie dnia wydostajemy się z trzcinowiska. Dźwięku już dawno nie słychać, zwłaszcza, że z powodu kierunku wiatru, pod prąd, w tą stronę ma on znacznie mniejszy zasięg niż wczoraj. (a mimo to dalej mamy mod. -20, w tym momencie to już nie wiem dlaczego...).
   Dość szybko dojeżdżamy do ruin. Są na wzgórzu. Wygląda na w miarę podobną rezydencję jak ta pułkownika. Ot zostały resztki budynków i murów do wysokości 2-3 m. Czujemy bijący od nich dym czyli ktoś tam jest. Na zwiadzie jedzie Eskel, potem Hans a potem rycerze. Spokojnie podjeżdżamy kilkadziesiąt metrów od murów gdy nagle słyszymy świst i odgłos uderzenia. (w tym momencie wykonywaliśmy test nasłuchiwania, z mod -20 naturalnie. Obydwaj z Eskelem zdaliśmy ale nie zauważyłem by coś to dało. Więc jak jest po sesji to mam pytanie do Ksysia: Na co był ten test?).
   W tym momencie zdołaliśmy się odwrócić i widzieliśmy jak najwyraźniej jeden z rycerzy grzmotnął korbaczem drugiego skutecznie go ogłuszając, po czym szarpnął za lejce jego konia i prowadząc go minął nas i nam zwiał. Co prawda najpierw Hans, który był bliżej, a potem Eskel próbowali zagrodzić mu drogę ale nas po prostu minął, właczył dopalacze i zniknął. (Ksysiu, jak był gdzieś beton na tej sesji to właśnie w tym momencie. Wiem, że kolo działął z zaskoczenia, że miał świetnego rumaka, że miał więcej sukcesów przy testowaniu jeździectwa ale jako scena mnie nie przekonuje. Kolo był powiedzmy parę metrów za Hansem, musiał dobyć broni, rozbujać ją, pieprznąć kolegę jadącego tuż obok niego, chwycić uzdę jego konia, rozpędzić się, dojechać do Hansa, któremu wystarczyło zastawić konia w poprzek drogi jego ucieczki, a na paru metrach to ani się kolo nie rozpędził jeszcze w pełni a i blokować łatwiej, i jak jakimś cudem wyminął Hansa, to jeszcze potem tak samo Eskela który, że był dalej to miał więcej luzu na zatarasowanie go, a po tym wszystkim kolo włącza hipernapęd i znika nam z pola widzenia. Raptem ma 50 metrów przewagi nad nami? Co to ma być? Elficki koń z kruchym na 55 kg dżokejem przebiegający galopem wokół ociężałych, stojących chabet? Bo tak to wyglądało. Kolo jak miał jakieś bonusy za zaskoczenie to wykorzystał je na walnięcie kolegę i dojechanie gdzieś w okolicy Hansa. Hans był blokerem i wystarczyło mu poruszać się po prostej by zablokować drogę ucieczki. Zwłaszcza, że był przed a nie za atakującym. Każdy metr który wykona Hans po prostej odpowiada powiedzmy 1,5-2m metrom które musi on wykonać by go objechać. To skutecznie likwiduje przewagę prędkości nawet jeśli ją miał. A już jak kolo wyminął Eskela, który w danych okolicznościach, miał mnóstwo czasu na zastawienie mu drogi. No i nie kumam jak nam umknął nawet jak był w tej okolicy. Nawet jak zyskałby parę długości konia przewagi to on galopuje i my galopujemy, jakim cudem może zwiększać tak bardzo odległość na tak krótkim odcinku? Ponadto, Hans w końcu w pościgu wjechał na potykacza i się wywalił. Jakim cudem skoro jechałem po jego śladzie? Jakim cudem on przez niego przejechał? Jakim cudem przejechał ten drugi, prowadzony przez niego koń? Przecież nikt nim nie sterował? Tak więc jak widzisz Ksysiu nie kumam tej scenki i nie podoba mi się ona. Moim zdaniem jest naciągana).
   Po tym jak Hans się wyrżnął a my straciliśmy rycerzy z oka dalszy pościg był bez sensu. Postanowiliśmy się zakraść. Hans został i pilnował koni a Eskel podkradł sie pod mury. Gdzieś w tym momencie do pozostawionego Hansa prawie podkradł się jakiś koleś w skórzni. "Zaprosił" go na rozmowę wewnątrz zamku. Kusznik na blankach był wystarczającą zachętą. Nie mając wyboru Hans przyjął "zaproszenie". Wewnatrz dziedzińca stał duży, kryty plandeką, wóz, płonęło ognisko a przy nim siedział Jean Claud. Hans zarządał wyjaśnień a Bretończyk by ten sprowadził potworobójcę do rozmowy. hans nie miał zamiaru wprowadzać Eskela w pułapkę więc odmówił. Jean Claud więc zagadał coś i z wozu wylazł jakiś wytatuowany czarny szaman który spuścił cztery psy ze smyczy. Te poleciały za mury najwyraźniej szukając Eskela. Hans krzyknął ostrzegawczo do kamrata ale, że nie iwdział, gdzie tamten jest nie wiedział czy usłyszał.
   W tym czasie Eskel był początkowo nieświadom, przygód Hansa. Skradał się wzdłuż murów i szło mu dość dobrze do czasu aż poszło mu źle i przygwoździł go kusznik. Sytuacja była patowa. Kusznik nie mógł się tak wyhylić by ustrzelić Eskela ale skutecznie blokował mu dalsze ruchy. Eskel zaś nie bardzo miał jak sięgnąć kusznika który był na wysokości ok 3 metrów. Pat próbował przerwać kusznik który próbował namówić potworobójce na wyjście i dołączenie do towarzysza. Ostatecznie jednak kryzys zażegnał okrzyk Hansa o psach. Eskel uznał, że walka z kusznikiem jest bezpieczniejsza niż z czterema psami. Zawołał więc strażnika a gdy ten się wychylił ogłuszył go znakiem. Gdy tamten padł, bez problemów wdrapał się na pietro i dopadł strażnika. Ponieważ kusznik zaczynał dochodzić do siebie, Eskel uderzył go pięścią a gdy nie pomogło, rękojeścią miecza. Trochę przesadził i przebił mu czaszkę.
   W tym czasie Hans aby dać Eskelowi trochę czasu chciał wciągnąć Bretończyka w rozmowę. Niespecjalnie mu się udało. Rycerz co prawda zgodził się na negocjacje ale w postaci pojedynku. Na kopie. Żadna inna argumentacja Hansa mu nie trafiała do przekonania. (A podobno mam wyszczekanego BG który potrafi dogadać się z każdym i znaleźć na każdego argument. Przynajmniej według statów.). Tak więc Hans musiał taąć do walki w stylu jakim właściwie nie znał, ze secem od takiego stylu, nie wiedząc po co i o co walczą. Wynik walki mógł więc tylko jeden. Kolo skruszył kopie na hełmie Hansa skutecznie go powalając. (Gdzieś tu zaczęła działać pawęż w pełnej krasie. Odtąd jakieś 80% rzutów miałem na 75+. np. wynik "97" wyrzuciłe z pięć razy, "88" ze trzy razy itd... Cios kopią oczywiście trafił w tradycyjną dla Hansa lokację...)
   Gdy Eskel uwinął się z kusznikiem zastał na dziedzińcu powalonego po walce Hansa (znowu... a niby V level fajtera... ). Wziął kuszę i zamierzał coś wynegocjować ale niestety gdy jeden kusznik wycelował w niego a powalony kumpel był na ewidentnej pastwie rycerza właściwie było już po negocjacjach. Gdy zszedł okazało się, wreszcie o co w tej sprawie biega. Otóż jak wyjaśnił Jean Claud, miał zawiść i urazę do swego wasala, czyli zamordowanego barona i Jeana Pierra czyli tego ogłuszonego korbaczem. Tak w skrócie za wieloletnią słuzbę u barona miał dostać jego córkę i majątek a z powodu tytułów i bogactwa Jean Pierre w ciągu paru miesięcy zyskał to wszystko w gratisie. Jean Claudowi nie dane było nawet dochodzić swych praw w pojedynku. Więc wymyślił tą zemstę i śmierć dla obydwu. W sumie dość standardowy motyw.
   Teraz miał dla Eskela propozycję. On i Hans mieli wrócić do pułkownika i powiedzieć, że Jeana Pierra rozszarpał potwór ale im samym udało się usiec potwora więc nie będzie go atakował. Obydwaj będą więc bohaterami a tutaj po Jean Pierre nikt nie będzie płakał. Hans okazał się nie rozsądny bo nie chciał negocjować dlatego walczyli. Eskel mógł się zgodzić na taki układ lub walczyć by udowodnić swe racje. Niestety z tym był problem bo rycerz godził się potykać tylko po rycersku czyli konno i kopią. Na to zaś nie chciał zgodzić się Eskel. Na Eskela więc spuszczono owe cztery ogary. Walka była dość długa (pawęż tym razem zadziałała także na Jara) ale ostatecznie udało się pokonać piesy. Gdzieś w tym momencie ocknął się Hans. Zamierzał wspomóc Eskela chociaż jakimś psalmem ale wyszło jak zwykle (pawęż).
   Po walce znów negocjujemy. Jean Claude jest gotów nas puścić ale ostrzega, że wypuści za nami potwora. Po prostu sąd boży. Jak dotrzemy do majatku pułkownika to będzie nasza racja i opowiemy co chcemy. Dzięki inerwencji Hansa udaje się jeszcze dokoptować do nas Pierra dzieki czemu prawdopodobnie ratujemy mu życie. Aby nie było nam za łatwo do nogi Hansa zostaje przykuty ciężki łańcuch i prowizoryczna kula.
   W teorii mamy spore szanse bo jest nas trzech, stwór jeden, wiemy, że nas zaatakuje więc możemy jakoś się na niego zasadzić. W praktyce nie ma tak różowo. Nie dają nam koni więc automatycznie robi się droga coś na ok 3-4 dni czyli 2-3 noce. Ponadto wszyscy jesteśmy poważnie ranni (około połowę ŻYW). No i Pierre zostaje pozbawiony pancerza a Hans targa łańcuch.  W sumie w najlepszym stanie jest chyba Eskel. Opuszczamy ruiny. Zaraz potem Hans używa swych kapłańskich mocy i wymadla drobny cud u swego patrona (całe szczęście, że pawęż na tetrzy rzuty przysnęła i udało mi się prawie całkowicie wyleczyć nas wszystkich). Ponadto udaje nam się rozkuć łańcuch Hansa na tyle, że zostaje właściwie sama obręcz z paroma ogniwkami. Postanawiamy się zaczaić na stwora. Czekamy. Prawie w ostatniej chwili Eskel wpada na pomysł by zrobić pochodnie.
   No i się doczekaliśmy. Nagle wychyla się z zarośli i wzrokiem paraliżuje Eskela. Pierre rzuca się na przeciwnika a Hans próbuje docucić towarzysza. W końcu gdy mu się udaje pędzi by wspomóc Pierra. Jest źle bo bestia właśnie ma zamiar podciąć mu gardło. Widać, że nie zdążymy dobiec. Eskel w akcie desperacji ciska w stwora pochodnią i nawet trafia. Efekt jest zdumiewający, bestia chajca się jak nasączona naftą. Już po niej. O dziwo wyszliśmy z tego bez szwanku. Powstaje pytanie co dalej? Po dość krótkiej i wyjatkowo zgodnej naradzie postanawiamy wrócić do ruin i rozprawić się ze zdrajcą.
   Znów się skradamy. Wpadamy na pomysł by magusa, którego się obawiamy najbardziej, zlikwidować jako pierwszego. W końcu reszta to tylko wojownicy więc wiemy czego się spodziewać. Na miejscu Eskelowi udaje się zdjąć jednego strażnika. W ten sposób zdobywamy kusze. Postanawiamy spróbować ustrzelić nią szamana. Niestety ikt z nas nie zna się na strzelaniu. Z braku laku postanawiamy, że Hans spróbuje. Eskel podkrada się od tyłu a reszta od przodu. Wszyscy w środku czyli Jean Claud, szaman, miecznik i kusznik, ku naszemu zawiedzeniu, skupili się przy ognisku. Oznacza to, że tylko Eskel ma szanse wypaść z zaskoczenia a Hansa i Pierra czeka otwarty szturm. Na domiar złego kusznik wyczaił Hansa i zaczął zachodzić reren by sprawdzić co to. Było kwestią sekund gdy nas odkryje mimo, że początkowo brał nas za powracającą bestię. Nie było wyboru, atakujemy.
   Hans wychylił się i strzelił do szamana, oczywiście spudłował (pawęż no i US=37 - 20 = 17). Po tym zaatakowaliśmy. Eskel jest najblizej, wyskakuje od tyłu i prawie w przelocie zarzyna miecznika i wdaje się w walkę z Jeanem Claudem. Hans gdy w końcu dobiega atakuje szamana a Pierre kusznika. (Tu pawęż naprawdę pokazała na co ją stać. Ja, zaawansowany fajter z dwoma atakami, nie mogłem powalić szamana z jednym atakiem ale unikami (!), jak już trafiłem to kolo robił unik, chyba nawet go nie drasnąłem, przez jakieś 5 tur (!!!).). Pierre radził sobie z kusznikiem zaledwie ciut lepiej niż Hans z szamanem. (właśnie powalił go w tej piatej turze i dobiegł do szamana, którego przejął). W tym czasie Eskelowi niespecjalnie szło w walce z rycerzem. Sam był już poważnie ranny (ok połowy ŻYW) a większość jego ataków zjeżdżała po płycie Bretończyka. Wówczas do walki dołaczył się Hans. Mimo przewagi dwóch na jednego udało nam się go zaciukać dopiero po dalszych 5-6 turach. Tu wreszcie mogłem się wykazać, bo nawet go trochę uszczkłem. Na tyle, by go powalić. zanim zdążył się podnieść dopadł go Eskel i dobił. Było po walce. Mogliśmy wracać do pułkownika.

Doc - 2011-01-28 11:43:15

Ogólnie o sesji

   Była ok. Pomimo pawęży, działała skutecznie jak rzadko kiedy.

   Podobało mi się, że wreszcie załatwiliśmy stwora i jego szefów. Podobało mi się,że jedna z moich obstawianych zgadywajek, to, że  potwór jest jakoś sterowany, okazała się trafiona. Faktycznie był, i faktycznie na "drugim końcu kabla" był szaman. Mam radochę, że celnie obstalowałem, że to wewnątrzbretońska sprawa chociaż jej ostateczny kształt mnie zaskoczył. Spodziewałem się raczej albo sterowanego potwora albo udziału Bretończyków lub któregoś z nich a nie i magusa i rycerza.

   Nie podobało mi się: te ujemne mod. Praktycznie przez całą sesję je mieliśmy. z nimi nawet tacy weterani jak Hans i Eskel mieliśmy poziom świeżynek. (ja np. większość statów miałem na poziomie 30-40). Nie kumam skąd te minusy. Za co? O betonie ze sceny z koniem już mówiłem wyżej.

   Sam odczuwam niedosyt ze swojego udziału w sesji. Właściwie jedyne co mi wyszło to sam pomysł wyprawy wraz z Bretońcami i potem wyleczenie drużyny. W takcie podróży nic się nie działo, uciekającego Jeana Claud nie udało mi się zablokować ani dogonić, w skradaniu pod ruiny znów się wykazał Eskel, w środku jak miałem szansę ponegocjować ze zdrajcą to moje rację nie zostały uznane, swój pojedynek - kopie, przegrałem i ledwo uszedłem z życiem, za to Eskel swój - z psiarnią, wyszedł zwycięsko i o własnych siłach, w trakcie walki z bestią byłem jedynym który nawet nie dobiegł do walki (znowu...) a w trakcie finałowej walki nie mogłem se poradzić ze zwykłym, gównianym szamanem i to przez 5 tur, podczas gdy Eskel w tym czasie dzielnie stawał przeciw opancerzonemu rycerzowi.

   Tak więc podsumowując czuję się po raz kolejny dodatkiem do Eskela, czyli kolesiem który robi za bilet wstępu na salony oraz leczy w razie potrzeby. Nie takiego Hansa Mansteina z Ostermarku, imperialnego weterana wojen na froncie wschodnim i szturmowego kapłana Sigmara (boga-wojownika) chciałbym widzieć. Gdzie mój fajteryzm? Gdzie LD? Jakoś nie widzę tego u siebie. Ja się staram to czy tamto a tu nawet jak MG pozwoli to pawęż działa i dupa zbita... A póki co to jak mówię, eskelowy dodatek i tyle... Bo cokolwiek by mówić o ostatnich ksysiowych sesjach jedno nie podlega wątpliwości: to Eskel był na nich gwiazdą, od początku do końca. A Hans? Okazuje się, że nie zna się nawet na dowodzeniu i zarządzaniu wojskowymi wartami. Ot jaki z niego weteran...

   Tak więc mimo, że ogólnie te sesje mi się podobały, bo były ciekawe i mieliśmy do czynienia z niezłą zagwostką, to z samego udziału swojego BG zadowolony nie jestem.

Miras - 2011-01-28 17:12:32

To była ewidentnie sesja pod Eskela Doc. W założeniu Hans miał być dodatkiem do Eskela więc nie masz co sie żalić. Co mnie zaskakuje to finałowa walka z bestia, której Krzysiek dużo uwagi poświęcił.
"Jest źle bo bestią właśnie ma zamiar podciąć mu gardło. Widać, że nie zdążymy dobiec. Eskel w akcie desperacji ciska w stwora pochodnią i nawet trafia. Efekt jest zdumiewający, bestia chajca się jak nasączona naftą. Już po niej."
Hmm, coż,  rozczarowywująca ta bitwa i sposób w jaki ginie...

Aha -  pisze to jako gracz nie jako MG :P

Doc - 2011-01-28 20:34:04

Co prawda to prawda,tak ogólnie były to łowy na potwora czyli z założenia Eskel miał powiedzmy 75% większy bonus. Ja miałbym podobny gdyby np. chodziło o poprowadzenie oddziału do bitwy. To kumam i o to się nie kłócę. No nie da rady dogodzić wszystkim w przygódce zwłaszcza jak są różne typy BG.

Chodzi mi o całokształt tych 3 sesji...

-Inicjatywa - Np, mam niezłą inicjatywę ZRĘ=50 ale przy Eskelu i przeciwnikach jestem zwinny jak ork więc przez wszytkie te sesję miałem perkę: zawsze uderza jako ostatni. Nawet magus był żwawszy! W efekcie tego, walki kończyły się lub były roztrzygnięte zanim zdążyłem się udzielić.

-Walka - No i niby jestem fajter a to na Eskelu spoczywał główny ciężar walk. (w pierwszej walce Eskel podźgał stwora a ja nawet nie dobiegłem, w walce na kopie dostałem w ryj, padłem i Eskel musiał mnie ratować, sam Eskel z psiarnią, w walce z bestia na wzgórzu wykazał się BN i Eskel a ja jako jedyny nie wziąłem udziału w walce, a w ostatniej walce znów Eskel mężnie stawał przeciw rycerzowi a ja nie dałem rady zaciukać jakiegoś szmaciarza co nawet broni nie miał). No sam powiedz spodziewał byś się takiego poziomu walk po V-levelowym fajterze?

-wszelka Inicjatywa jaką się wykazałem okazała się chybiona albo wręcz szkodliwa. Przez wszystkie 3 sesję próbowałem rozkiminić kto jest przeciwnikiem, jak go dorwać i przechytrzyć. Gadałem z ludźmi, zastawiałem pułapki, zasadzki, kombinowałem w bibliotece, zbierałem dane nawet o Bretońcach i wszystko to okazało się chybione.  Nie udało mi się go zgarnąć, złapać ani nawet przewidzieć jego ruchu. Cały czas robił co chciał. Jedyne co okazało się trafne to odwiedzenia Eskela od wyprawy w las i przekierowanie jej na ruiny. Tylko to okazało się trafne.

-Lider - wedle statów Hans to niezły Lider, umie przekonać, zastraszyć, zagadać, poplotkować innym słowem umie się znaleźć w każdej sytuacji i zagadać z każdym tak by trafić. No a okazało się, że chyba nie przekonałem nikogo na kim mi zależało. Nie przekonałem cieciów by byli czujni i nie łazili w pojedynkę, nie przekonałem Bretońców by spali razem w pokoju, nie udało mi się uzyskać żadnych informacj od Jeana Clauda. Jednym słowem cała sztuka przekonywania była do wyrzucenia tak jak by jej nie było, jakbym grał zwykłym cieciem a nie podoficerem i kapłanem nawykłym do przekonywania ludzi do swoich racji nawet jak początkowo są im przeciwni. Własciwie udało mi się przekonac do swojego zdania tylko tych którzy i tak mieli zdanie zbierzne np. Bretońców do wyjazdu. Czy tak twoim zdaniem wygląda zachowanie lidera? Wodza? Przywódcy? Ja inaczej to sobie wyobrażam.

(a swoją drogą to beton z tą Inicjatywą. Myślę, że chodzi o to, że nawet przy różnicy 90 pkt to nie jest aż tyle by całkowicie dochodzi do takich paradoksów, że np. elf z 3 Atakami zdąży zarżnąć potężnego ale powolnego orka zanim ten się ruszy. Jest szybszy ale nie aż tak, by orczas nie mógł nic zrobić. Jak dla mnie właśnie dochodzi do momentu w którym ktoś może kogoś zaatakować zanim ten wykona swoje Akcje. Myślę, że nawet jeśli różnica jest tych 90 pkt to nie jest na tyle duża by temu z INI=10 całkowicie zabrać wszystkie Akcje. Weźcie na chłopski rozum. Walka trwa turę czyli 10 sekund. Nikt nie jest aż tak szybszy (nie mówię o trafieniach czyli o WW) aby całkowicie zadać wszystkie swoje ciosy zanim przeciwnik wykona swoje. W końcu należy pamiętać że i ten z INI=90 i ten z INI=10 wykonują swoje ruchy W TEJ SAMEJ TURZE czyli jednocześnie. Podział na Tury jest sztuczny i ma na celu ułatwienie rozgrywki. Przecież odnosząc się do reala obaj wykonują swoje akcję jednocześnie. en z wyższą Inicjatywą ma sznsę wykonać swój PIERWSZY ruch ciut wcześniej od przeciwnika. PIERWSZY a nie WSZYSTKIE. Powiedzmy, że na tą turę z 10 sekund składa się 10 ataków każdego przeciwnika. To taki elfior wykonuje swój pierwszy atak po czym atakuje ork swym pierwszym atakiem a następnie elf tnie po raz drugi itd. W momencie gdy pozwala się elfowi wykonać wszystkie akcje to jak traktowanie jego przeciwnika jak unieruchomionego celu. To tak jakby mógł wykonać wszystkie 10 ciosów w nieruchomy cel. Myślę, że skoro wszyscy skłaniamy się ku realizmowi w grze trzeba coś z tym zrobić. Ja proponuje kończenie pełnej kolejki nawet jeśli ktoś zginął. Właśnie dlatego, że walka trwa jednocześnie. Byłoby to swego rodzaju oddawanie pośmiertne ale umożliwiłoby istotom o słabszej Inicjatywie jakikolwiek atak. Trupy czy nieprzytomni byliby wyłączeni z walki między turami.)

Doc - 2011-01-28 20:48:27

Co mnie zaskakuje to finałowa walka z bestia, której Krzysiek dużo uwagi poświęcił.

No wiesz,główny atut stwora był w jego tajemniczości, nieznanego celu i pochodzenia. W momencie jak się okazało co to i dlaczego przestał być straszny i groźny. Okazał się zwykłym potworem do ubicia. Tylko na te spojrzenie trzeba było uważać. Sam trochę, żałuję, że bestia okazała się aż tak łatwopalna, nic nie zdążyliśmy zrobić. Ja miałem dosłownie parę kroków od niego a to podziel se przez połowę bo byłem w biegu gdy ostał pochodnią a gdy dobiegłem drugą połowę kolo się chajcał tak, że był nie do uratowania. Naturalnie cieszę się, że tak się stało bo inaczej stracilibyśmy Pierra i wówczas walka w zamku byłaby 2/5 a nie 3/5. Ale naturalnie żałuję, że to nie ja ubiłem poczwarę tylko Eskel. Znowu...

Desantnik79 - 2011-02-28 03:45:49

No i co? Graliscie w cos? W co? Z kim? Kto misiuje?

Miras - 2011-03-06 13:41:09

Grali, u Jara w Młotka. Na maila naskrobałem ci co nieco :)

Desantnik79 - 2011-03-11 20:35:06

No czytalem, dzieki za relacje. Mam nadzieje, ze nie ostatnia. Kiedy tera gracie? Dalej Jaro misiuje? I gracie w m1 czy m2?

www.muoteck.pun.pl zareklamujsie timik