O K M F

Ostródzki Klub Miłośników Fantastyki


  • Index
  •  » Sesje
  •  » Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

#1 2010-10-06 19:10:49

Maks Werner

Nowy użytkownik

Punktów :   

Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

http://c3.asteroid.pl/a.eu.fotka.pl.s3.amazonaws.com/058/187/58187682_640.jpg
Ognisko zaczęło przygasać. Ostatnie tygodnie były bardzo upalne, więc drewno paliło się szybciej niż przewidzieli. Zatem i skończyło się szybciej. Maks Werner zapuścił się w las w poszukiwaniu kilku polan. Za plecami słyszał wesołe głosy swoich towarzyszy. Zebrał pełne naręcze grubszych gałęzi i zaczął wracać. Kiedy wszedł w krąg światła zapadła cisza. Wszyscy gapili się na niego bez słowa.
- No co? – Maks nie ukrywał zakłopotania.
- Em... Tak się zastanawialiśmy... – zaczął ktoś niepewnie - ... jak to jest z tym Twoim magowaniem? Jesteś w końcu magiem, czy nie?
Maks zasępił się przez chwilę. Nie wyglądał na czarodzieja. Miał prawie 30 lat. Długie, brązowe włosy nosił spięte w kucyk. Były jednak zbyt zniszczone, żeby się grzecznie trzymać z tyłu. Zamiast tego zawsze kilka kosmyków opadało mu na czoło. A właściwie na gogle.
http://c4.asteroid.pl/a.eu.fotka.pl.s3.amazonaws.com/058/212/58212283_640.jpg
Wielkie gogle z mnóstwem pokręteł, które zazwyczaj nosił na czole. Twarz miał wychudzoną, co tylko podkreślało ostre rysy. Na zarost rzadko sobie pozwalał – mawiał, że to niebezpieczne. Wątłą posturę skrywał za czymś, co było połączeniem płaszcza i fartucha kowalskiego.
- Nam przecież możesz zaufać, nie? – wtrącił ktoś inny. Rzeczywiście, znali się już dość długo i wiedział, że może na nich polegać. Dołożył do ognia i rozsiadł się wygodnie.
- Mój talent zauważył wędrowny czarodziej włóczący się z jakąś grupą awanturników. Nie wiedzieć czemu zafundował mi wtedy bilet parowcem do Nuln. Piękny statek! Parowy silnik ze 160 tłokami! Kadłub wzmocniony stalą! – Maks mówił coraz szybciej – Miał nawet dynamiczny układ sterowania binarnego! Wtedy to była rzadkość – działa to tak, że przekładne ze sterowni przenoszą za pomocą wałów znajdujących się bezpośrednio nad maszynownią... Au! – cynowy kubek odbił się od twardej czaszki Maxa. Pozostali ryknęli śmiechem. – Wiem, wiem, znowu się zagalopowałem. Nie mniej jednak moglibyście przestać we mnie rzucać!
- Przestań jojczyć i opowiadaj, co było dalej.
- Potem przyjęli mnie do szkoły – kontynuował rozcierając obolałą głowę.- Wydawało mi się dziwne, że ot tak mnie przyjęli i to na ich koszt! Ale mówili, że mam naturalny talent. I rzeczywiście po pierwszym roku osiągnąłem poziom, jaki osiągają inni studenci po 6, może nawet 8 latach ciężkiej pracy. Po kolejnym roku miałem wybrać dziedzinę magii...
- Czekaj! – przerwał ktoś – Magii? Mówiłeś nam, że skończyłeś jakąś szkołę inżynierów!
- Bo skończyłem szkołę inżynierów. Ale najpierw byłem w szkole magii. Słuchaj, to będziesz wiedział. Na czym to ja... Ach tak! Wybór dziedziny magii. Otóż sam Baltasar Gelt zaproponował mi termin, o ile wybiorę dziedzinę metalu! Wyobrażacie sobie? BALTASAR GRLT! Nie kojarzycie, co? No, w każdym razie szycha. Mówił, że mogę zostać jednym z największych magów w historii imperium. Może i by tak było, tylko troszeczkę przegiąłem. Po kilku latach dalszej nauki miałem pomóc mojemu mistrzowi w przeprowadzeniu rytuału, który miał w nieznacznym stopniu zwiększyć jego postrzeganie wiatrów magii. Pomyślałem sobie, że to fajna sprawa i pewnej feralnej nocy przeprowadziłem rytuał na sobie.
- I co, nie wyszło?
- Wyszło aż za dobrze. Efekt jest taki, że widzę nawet cienie wiatrów magii. Widzę jak te wiatry unoszą się w powietrzu, jak tańczą nad waszymi głowami. Widzę ich tak dużo, że nie jestem w stanie odseparować ich od siebie. Kiedy rzucasz zaklęcie musisz wykorzystać odpowiedni wiatr w odpowiednim momencie. Ja widzę ich tyle, że nie jestem w stanie odizolować żadnego. Rozpoznaję ich naturę, kierunek, ale są dla mnie jak wymieszana farba. Jak w okolicy magia zawiruje choć odrobinkę doznania są tak silne, że tracę wzrok. Stąd te jebane gogle. Pozwalają mi dostosować soczewki do natężenia magii w okolicy, żebym mógł cokolwiek widzieć. Bo, widzicie, pewne kamienie szlachetne zmieniają widmo poszczególnych wiatrów magii. Cały pic polega na dostosowaniu odległości ogniskowej od oka. Wówczas stosunek średnicy soczewki do... Nie, no przestań! To boli! – rzucony but trafił Maksa w ramię. – Już się uspokajam, no. Brutal! W każdym razie straciłem zdolność rzucania zaklęć i wyjebali mnie ze szkoły. A dalej to już wiecie, szkoła inżynierii, zabawy z prochem, potem z parą... Swoją drogą to ciekawy pomysł..... maszyna parowa na proch... Słuchajcie! Jakby zamiast stałego ciśnienia pary wytwarzać zmienne ciśnienie wynikające z serii kontrolowanych eksplozji w komorze spalania AŁA!

Offline

 

#2 2010-10-07 19:10:49

Doc

Użytkownik

Punktów :   

Re: Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

Taaak, jakby tak się nad tym zastanowić kiedy to się wszystko zaczęło to chyba właśnie wtedy. To właśnie Maks pierwszy się przełamał, odważył się zaryzykować iż się głupio wydurni odkrywając co nieco swój pokrętny życiorys. Wcześniej bywało różnie ale to, że ktoś wśród współtowarzyszy wykonał wtedy decydujący krok chyba właśnie przeważyło szalę. Do dziś do końca nie wiadomo dlaczego Maks sie na to zdecydował. Co nim kierowało... Wiara w ludzi? Pierwotne poczucie wspólnoty jakie zawsze łączy ludzi przy wspólnym ognisku płonącym samotnie wśród nieprzebytych imperialnych puszcz? Dotychczasowa wspólna podróż? No w sumie nie wiadomo. Co nie zmienia faktu, że to on zaczął.
Od tamtego czasu już trochę wody w Reiku upłynęło ale nawet teraz, w ten mroźny dzionek, jakby ktoś miał to oceniać kiedy to się zaczęło nie mógłby wybrać bardziej granicznego momentu.

Offline

 

#3 2010-10-09 19:09:13

Wulfrik

Nowy użytkownik

Punktów :   

Re: Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

Na jakiś czas zapadła cisza, którą przerywał tylko trzask płonącego drewna.
- To kto następny? - rzekł Maks.
Wulfrik chwycił kawałek polana, wyjął zza pasa pokaźnych rozmiarów nóż myśliwski i zaczął, jak to ma w zwyczaju, rzeźbić w kawałku drewna jakąś zwierzęcą głowę. Zanim zauważył swój błąd już oczy wszystkich były zwrócone ku niemu.
- A jaka jest Twoja historia Wulfriku? - rzucił ktoś.
- Taa. Opowiedz nam jak to można zostać PRAWDZIWYM magiem - rzekł ktoś inny z szelmowskim uśmiechem na twarzy, uśmiechem, który natychmiast zniknął, gdy Maks Werner rzucił delikwentowi "groźne spojrzenie".
Wulfrik zdawał się nie słyszeć tych i kolejnych zaczepek i dalej rzeźbił - jak się okazało - głowę wilka. Ukończywszy schował nóż z powrotem za pas. Wulfrik był na oko 25- 30 letnim mężczyzną, bynajmniej nie przypominającym maga, z wyglądu bliżej mu do włóczęgi, człowieka lasu niż czarodzieja. Bardzo wysoka, muskularna sylwetka nie pasowała do pospolitego wyobrażenia czarodzieja. Szaty - wyglądające jakby uszył je sam - pełne były wplecionych kości, kłów i pazurów zwierząt. Kości wplecione były również w gęstą, czarną - wiecznie w nieładzie - czuprynę. Jako ozdoba wyróżnia się tylko naszyjnik z dużym, zielonym bursztynem.
- No więc..? Wydusisz to wreszcie?
- Dobra, miejmy to już za sobą. - Rzekł w końcu z rezygnacją Wulfrik,
- W odróżnieniu od Wernera, mnie nikt nie dał możliwości wyboru ścieżki, którą ma podążać. Odkąd pamiętam byłem uczony jak przeżyć w odludnych ostępach lasu, jak wykorzystać moc, która jak mawiała moja Mistrzyni, drzemie we mnie. Ocaliła mnie ona z masakry, jaką uczynili Norsowie we wsi niedaleko Willhelmskoog, choć nie mogę sobie przypomnieć nic sprzed spotkania mojej mentorki. Po latach spędzonych w lasach imperium odwiedziliśmy kilka razy Altdorf, gdzie ludzie nazywają takich jak ja - czarodziejami. Przechodziłem liczne próby, by po kilku tygodniach otrzymać kawałek papieru, który pozwala mi na wykorzystywanie mojej mocy by chronić obywateli Imperium. Tyle. Resztę znacie.
- Eee, tylko tyle masz do powiedzenia Wulfriku?
- Daj mu spokuj, przecież to i tak była jego najdłuższa wypowiedź jaką słyszeliśmy, padł też kolejny rekord - usłyszeliśmy również najdłuższe zdanie złożone, a jeśli dobrze potrafię liczyć to właśnie usłyszeliśmy wiecej słów Wulfrika, niż przez ten cały okres jak podróżujemy razem, co nie Maks?
Towarzystwo ryknęło gromkim śmiechem, poza Wulfrikiem oczywiście, który - wyrażnie z ulgą - wrócił do rzeźbienia...

Offline

 

#4 2010-10-09 22:15:07

Doc

Użytkownik

Punktów :   

Re: Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

Taaak, można by się uśmiać ale całą tą pogawędkę zaczęli eksmag i mag. Było to o tyle dziwne, że wyglądali na swoje skrajne przeciwieństwa.

Maks wyglądał bardziej na jakiegoś speca od mechanizmów i bez przerwy gadał i mamrotał coś o czym nikt porządny nie miał pojęcia. W końcu kto mógł się połapać w tym co trajkotał o przenikających ruchomych kolorach albo o czymś co miało trzy-członową nazwę i to więcej niż trzy sylaby w każdej! Równie dobrze mógł w tym czasie uprawiać tą najbardziej tajemną ze wszystkich nauk.

I do tego te gadanie o największej magicznej nadziei Imperium... Jakby się okazało, że Maks zbiegł z jakiegoś przytułku spod patronatu Białej Gołębicy to wcale nie byłoby za wielkiego zdziwienia.
A mimo to Maks miał arcyciekawą i szalenie rzadką profesję "byłego czarodzieja". Nikt nigdy nie słyszał o czymś takim. Wszystko więc pasowało do tego aby był magiem. No a nie był...

Wulfrik był natomiast jego kompletnym przeciwieństwem. Pasował na maga jak pięść do nosa. Jakby twierdził, że jest  traperem, myśliwym czy zwiadowcą byłoby ok, nikt by się nie czepiał. Z tymi swoimi trofeami, ozdobami, milczeniem i nożem jak maczeta pasowałby idealnie. A mimo to był magiem... I miał na to papiery.

Nooo... Już wtedy dalsza podróż zapowiadała się ciekawie. Choćby na zestawienie ze sobą tych dwóch. Połączenie ze sobą ich, jakże skrajnie odmiennych, wiedzy i umiejętnośc tworzyło niepowtarzalną mieszankę. A przecież byli jeszcze i inni.

Tak, w ten mroźny i śnieżny dzionek miło było powrócić wspomnieniami do czasów kiedy to wszystko się zaczęło. Do momentu kiedy zawiązały się więzi lojalności, koleżeństwa, przyjaźni czy wręcz braterstwa które później i obecnie pomogły im przezwyciężyć wszystkie przeciwności losu, bogów czy demonów.

Teraz te więzy miały zostać wystawione na kolejną próbę. Może większą, cięższą i dłuższą niż wszystkie poprzednie razem wzięte. Ale byli dobrej myśli. Wierzyli, że sobie poradzą z kimkolwiek i z czymkolwiek przyjdzie im się zmierzyć. Wierzyli w swoją wiedzę, umiejętności, spryt i oręż. No i w siebie nawzajem oczywiście. Wierzyli, że są bohaterami.

Czas pokaże czy mieli rację. Czy naprawdę są wybrańcami bogów i narodów o których czynach i dokonaniach śpiewa się potem w pieśniach i tworzy legendy na których wychowują się kolejne pokolenia. Taaak czas pokaże...

Offline

 

#5 2010-10-10 15:20:09

Schwert

Nowy użytkownik

Punktów :   

Re: Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

- Ech, te zdobienia dobrze się wyglądają ale aby je doczyścić… Powiedział kręcąc głową Schwert  odkładając czyszczony miecz, zdjął  z głowy kaptur, rozejrzał się po zasiadającym wokół osobom każdej poświęcając kilka oddechów przenikliwego spojrzenia.
- Tajemnice, sekrety są często bardziej wartościowe niż korony – uśmiechną się ten dziwny sposób który nie sięgał oczu. Głęboko osadzone, lodowatobłękitne oczy nadają mu twardy, nieco przerażający wygląd, jakby był psychopatycznym mordercą. On nie ma o tym pojęcia. Nikt mu nigdy nie powiedział. Czasami doprawdy wygląda, jakby to, że ludzie się go boją, sprawiało mu przykrość. Nie rozumie dlaczego. A to głównie chodzi o oczy. Potrafią być naprawdę przerażające
- Ty i twoje korony jak by to była najważniejsza rzecz na świecie – rzucił któryś z obecnych
- Lecz czasami trzeba je ujawnić dla dobra współpracy  - kontynuował Schwert  jak gdyby nikt mu nie przerywał. - z drugiej strony wszyscy wiecie czym się zajmuję , ostatnie zlecenia wykonaliśmy wspólnie, i dobrze zarobiliśmy na tym złodzieju. Tym co nie zrozumieli może co mądrzejsi – tu spojrzał na Maksa i Wulfrika – wam to wytłumaczą ja nie mam cierpliwości. By stała się zadość wyjawię wam imię i nazwisko  pod jakim przyszedłem na ten świat. Nadano mi imię Klaus a po ojcu noszę nazwisko Haupman. Urodziłem się w wiosce nad morzem ale o tym nie ma sensu rozmawiać, to miejsce nie istnieje…
Zapadła cisza która następnie przerodziła się w szmer cichych rozmów kiedy Schwert znowu zabrał głos.
- Mam to już za sobą niech teraz ktoś inny się męczy –  choć tak niewiele o sobie pozwiedzał.

Offline

 

#6 2010-10-10 15:55:50

Maks Werner

Nowy użytkownik

Punktów :   

Re: Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

Maks wybuchnął śmiechem tak szaleńczo, że aż gogle zsunęły mu się na twarz. Poprawił je i nachylił się nad ogniskiem. Cienie tańczyły mu na twarzy gdy grobowym tonem mówił:
- Tajemnice, sekrety są często bardziej wartościo... Cha, cha cha!!!! - Maks nie wytrzymał. Śmiech opanował całą jego osobę. Łzy strumieniami ciekły mu po policzkach. - Schwert, wyjmij czasem kołek z dupy i mów, jak normalny człowiek. To opowiadaj, jak to z Tobą było? Ale tak normalnie, jak człowiek.

Offline

 

#7 2010-10-10 16:10:10

Schwert

Nowy użytkownik

Punktów :   

Re: Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

Schwert spojrzał na Maksa z politowaniem, pokręcił głową. odpowiadając
- I tak rzeczywistość rozwiewa moje nadzieje. a co do kołka jakoś trzeba się zabezpieczyć na noc

Offline

 

#8 2010-10-10 16:12:52

Wulfrik

Nowy użytkownik

Punktów :   

Re: Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

Gdy Maks wspomniał o kołku, Wulfrik zafrapowany zaczął sie za czymś wokół siebie rozgladać jakby czegoś szukając.
-Nikt nie widział tego kawałka polana z wystruganą głową wilka? - spytał całkiem poważnie. Towarzystwo dostało napadu śmiechu, Wulfrik wzruszył ramionami i sięgnął po kolejny kawałek koł.. drewna...

Offline

 

#9 2010-10-10 19:45:23

Maks Werner

Nowy użytkownik

Punktów :   

Re: Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

- Przepraszam, Schwert. Nie mogłem się powstrzymać. Obiecuję, że już nie będę. No opowiedz, jak to z Tobą było - przecież tak naprawdę nic nam nie powiedziałeś, poza tym, czym się zajmujesz... ale to przecież wiemy. Z resztą, jak chcesz - Maks teatralnie udawał wielką obrazę, wciąż się jednak uśmiechając - Nie zmuszę Cię przecież, żebyś zaufał takim patałachom jak my!
Zaraz potem, wciąż z uśmiechem na twarzy pokazał język. Schował go jednak od razu i zdębiał patrząc w ognisko. Szybko zerwał się i zaczął grzebać kijem w palenisku. Wygrzebał coś i zgasił wycierając o piach.
- Em... Wulfrik? - Maks nie krył zakłopotania podając przyjacielowi na wpół spalonego, drewnianego wilka. - Bo on tak leżał, a ja nie zauważyłem, że to strugane było i... no przepraszam, stary... niechcący...

Ostatnio edytowany przez Maks Werner (2010-10-10 19:47:54)

Offline

 

#10 2010-10-10 19:55:02

Nayah

Nowy użytkownik

Punktów :   

Re: Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

- Ja się niemal urodziłam z łukiem w ręku - powiedziała cicho niewielka, szczupła brunetka. - Od kiedy pamiętam chodziłyśmy z ojcem... Chodziłyśmy na polowania. Ja i moja siostra. Po ich śmierci było mi ciężko utrzymać dom, więc go sprzedałam i zaczęłam szukać innego sposobu na życie.
- No, zawsze mogłabyś być tancerką, albo tą, no, akrobatką - masz warunki - odezwał się jeden ze współtowarzyszy ze śmiechem.
- Nie podoba mi się gdy mówisz o mnie w ten sposób - burknęła. - Sam sobie bądź akrobatką!
Reszta ryknęła śmiechem, a Maks zrobił się czerwony.
- No.. ja... nie chciałem żebyś pomyślała, że .. tego... To znaczy bo akrobatki są ładne, nie tak jak ty... To znaczy też jesteś ładna, ale...
Jego nieporadne tłumaczenia wywołały kolejną salwę śmiechu, Nayah też się rozchmurzyła i zachichotała.
- Maks, założę się o pensa, że nie trafisz strzałą w tamto drzewo ani razu. Masz trzy strzały!
- To nie jest żaden problem, naprawdę, żaden! Trzeba tylko wyliczyć trajektorię lotu na postawie stycznych do punktu przecięcia okręgu i ... ała, ktoś ma za dużo kubków, czy jak? No i wracając - daj mi kilka minut i z dokładnością do dwóch palców powiem ci, gdzie wceluję!
Nayah spojrzała na niego, odwróciła się i posłała strzałę.
- Umiesz tak, czy nie?
- No... nie.
- No. To dlatego właśnie ja chronię twoją rzyć. Moim łukiem.
- Ale kto uchroni ją przed spalonym kołkiem Wulfrika? - zapytał ktoś i znowu wszyscy zaczęli się śmiać.

Offline

 

#11 2010-10-12 20:25:27

Doc

Użytkownik

Punktów :   

Re: Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

Taaak. To już większość uczestników tamtego pamiętnego ogniska. Patrząc na pogodę za oknem przyjemnie jest wrócić myślami do owych upalnych dni i gorących nocy. Do czasów gdy jedynym problemem Maksa było czy kompani nie czepną się go, że nabrał za mało drewna na opał bo musiałby znów zagłębić się w mroczną czeluść lasu. Czeluść która jak tylko przekroczyło się, prawie, że magiczny, promień światła z ogniska natychmiast dawała o sobie znać. Ta wiecznie niebezpieczna, mroczna i chciwa czeluść gotowa pochłonąć całą armię bez śladu. Mroczna ciemność w której do dziś walają nieodkryte przez człowieka resztki prastarych cywilizacjami. Ten żywy mrok, to imperialne puszcze. Nikt rozsądny nie chciałby tam włazić dobrowolnie samemu, zwłaszcza po zmroku. A maks był bardzo rozsądny. Pomimo tego co i jak mówił. Na szczęście dyskusja jaka się po jego powrocie wywiązała skutecznie odwróciła uwagę wszystkich podróżnych od problemu opału.

Taaak, to były dobre czasy. Teraz już to wiedzieli z całą pewnością bo się one skończyły. Obecnie szykowała się im ciężka przeprawa przez góry a pogoda wyglądała nieciekawie. Obecnie Maks bardziej interesował się jak zabezpieczyć swój karawanowóz na taką drogę i wiedział, że będzie ciężko. Pomoc i wiedza Wulfrika i Nayah okazały się bardzo pomocne w pakowaniu i przygotowaniach, jednak ich miny i wypowiedzi świadczyły jasno: będzie ciężko. Bardzo ciężko.

Offline

 

#12 2010-10-16 11:24:39

Kel

Nowy użytkownik

Punktów :   

Re: Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

Śmiech zgromadzonych mieszał się z trzaskiem płomieni i brzdęków rzucanych kubków.
-Auuu! Co wy! Stragan z garami obrabowaliście?
-Dorzuci ktoś do ognia bo przygasa...
-No przecież mówię - gdyby, przymocować miech do platformy na kołach i zainstalować wał z układem obrotowym Sheftinga, wspaniały wynalazca, mówię wam...i napędzić go parą to... - BRZDĘK! - Auuu!!
Rechot ponownie zakłócił ciszę lasu.
-Gdzie jest ten wielki? - zapytała Nayah.
-on chyba poszedł po...drzeeeEEEwwwOOOOO!!!!!
Huk upadającej belki ogłuszył wszystkich. Nagły podmuch przewrócił siedzących z wyjątkiem Wulfrika, który pochłonięty był rzeźbieniem.
-OSZALAŁEŚ?!-wrzasnęła Nayah, jej głos nabrał piskliwego tonu.
Wszyscy, z wyjątkiem Wulfrika patrzyli na sprawcę całego zamieszania. Wśród kłębów dymu i wznieconego piachu stał muskularny kolos. Obwieszony arsenałem długich, szerokich noży, toporów i ogromnym, dwuręcznym mieczem, których metaliczne powłoki ochoczo kradły najmniejszy promień światła. Ciało pokrywały tatuaże i obce dla nich pismo, niebieska farba ozdób kontrastowała z długimi, złotymi włosami wojownika.
Gęsty zarost rozbijał szczery, szeroki uśmiech. Uniósł ręce w geście zdziwienia...
-Kor de veelen oh mad?! - powiedział tonem niewinnego dziecka - Deb a chloot ot von son o koolen.. - wskazując wielkimi dłońmi na ognisko, las i znów ognisko. Bezradnie rozkładał ręce.
-Nie mogłeś tego po prostu położyć?! Ty...Ty... - Shwert usilnie próbował przypomnieć sobie imię olbrzyma.
-KEL! - ryknął wojownik, uderzając pięścią we własną pierś. Szeroki uśmiech odsłaniał wszystkie zęby.
-Mogłeś chociaż uprzedzić...-powoli gromadni zbierali się z ziemi.
Wyraźnie zdziwiony całą aferą, Kel zawrócił do lasu.
-Holsen, holsen, holsen... - dalej gestykulował, jakby do Bogów zamieszkujących nocne niebo.
Jego monolog dało się jeszcze słyszeć przez kilka minut do kolejnego ściętego drzewa...i następnego rzuconego kubka.

Ostatnio edytowany przez Kel (2010-10-16 11:34:11)


Holsen, holsen, holsen...

Offline

 

#13 2010-10-16 16:53:56

Doc

Użytkownik

Punktów :   

Re: Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

Noo tak. Był jeszcze "Ten Wielki". Po jego wyglądzie zewnętrznym można było wnosić głównie to, że dobrze mieć go po swojej stronie. A jeśli chodzi o jego zachowanie... To ciężko w ogóle było cokolwiek powiedzieć. Na pewno był bardziej wygadany od Wulfrika. I właściwie tyle.

Czasem miał zagrywki jakby wciąż był 6-letnim chłopcem nieświadomym swojej siły i gabarytów. Ot jak choćby wtedy gdy bez ostrzeżenia trzasnął tym młodniakiem w ognisko. No na co on liczył? Że wszyscy zawczasu mentalnie zrozumieją jego intencje? W końcu choćby Nayach, świetnie słyszała, że się zbliża, dla jej wyczulonego ucha myśliwego nietrudno było usłyszeć te wszystkie sprzączki, paski, pobrzękujące żelastwo które bez problemu dźwigał na sobie Kel. No i jeszcze te wleczone drzewko... Wrzasnęła z przestrachu bo nie sądziła, że olbrzym przerzuci drewiszcze bez ostrzeżenia o cale od jej głowy. No i jak to traktować? Dobre chęci tylko trochę zbyt nieprzemyślane? Spaczone poczucie humoru? Ledwo utajona złośliwość? No nie wiadomo...

Ale było nie było, był po ich stronie. I przeszedł do tamtej pory to samo co oni. Później też się nie oszczędzał. Dlatego akceptowali go takim jakim był. Był razem z nimi i tak samo jak każdy z nich stanowił nieodzowną, składową część drużyny.

Offline

 

#14 2010-10-16 18:15:34

Doc

Użytkownik

Punktów :   

Re: Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

A wracając od wspomnień od tamtego ogniska znów niejako mimochodem wrócili wspomnieniami do złotych czasów, jak je już zdążyli sobie po cichu nazwać, czasów które właśnie się kończyły. A było tak pięknie...

Zaczęło sie od tamtego wojskowego kuriera. Znaleźli go niedaleko skarpy przy drodze. Skarpa nie była wysoka ale za to bardzo stroma i zdradliwa. Może gdyby nie bystre oczka Nayah nigdy do spotkania by nie doszło. No ale, wiadomo, myśliwy i tropy to jak moneta i dziura w sakiewce, no zawsze się znajdą. No i znalazła. Wypatrzyła na skraju drogi, że coś jest nie tak. Potem już poszło łatwo. Właściwie wystarczyło się wychylić za skarpę i spojrzeć w dół i już wszystko było jasne. Na dole leży człowiek. Resztę już sobie dodedukowali sami. Byli rano więc po sladach sądząc echał ten z dołu konno w nocy albo wieczorem. Jakoś koń się spłoszył albo co no i zrzucił jeźdżca. Się zdarza. Mieli już odejść zadowoleni z własnej przenikliwości gdy ów nieborak na dole się poruszył. I po chwili jeszcze raz. Noo kuuurdee... Co innego zostawić obcego trupa a co innego ciężko rannego.

No ale mimo, że po stromiźmie nikomu nie uśmiechało się schodzić no ale ot tak odejść też nie. Więc dalej nie zwlekając postanowili zbadać co z człekiem na dole. Spróbowali zaimprowizować linę z czego się dało. Schwert obwiązał się w pasie i zaczął schodzić co raz niżej, Kel ujął drugi koniec i zaczął go ubezpieczać. Reszta kibicowała i słała obydwu mnóstwo interesujących i ciekawych porad.

Po dotarciu na miejsce Shwert za dużo poradzić nie mógł. Z bliska zobaczył, że jeździec jest nie do uratowania, cud, że jeszcze żył. Ale chyba wyczuł, że ktoś jest obok niego. Ku zdumieniu Schwerta zdołał specyficznym, śmiertelnie, mocarnym chwytem umierającego chwycić tak mocno, że łowca nie wytrzymał i jęknął z bólu. Może by próbował się wyswobodzić, wrzeszczeć albo co ale gdy spojrzał odruchowo na swojego "prześladowcę" ujrzał wzrok człowieka który już w znacznej mierze jest po tej drugiej, wiekuistej stronie, którego jedynie żelazna wola i poczucie misji trzymało jeszcze na tym śmiertelnym padole. Jeździec przemówił tylko dwoma słowami: "Dostarcz torbę!" i wcisnął mu coś w stylu chlebaka które do tej pory kurczowo zaciskał przy sobie.

Schwert wyzwolił się w końcu z uścisku jeźdźća. Zaczął go uspokajać, przygotowując jednocześnie uprząż by go wtaszczyć na górę. Jednak gdy zaczął go przywiązywać okazało się, że mówi do trupa. Shwert nie raz i nie dwa otarł się o śmierć. Jednak wiedział, że do śmierci tego typu nie można się ot, tak przyzwyczaić. Prawie czuł jej zdradliwą obecność gdy potajemnie zabrała życie nieznajomego. Mimo, że był tuż obok. To całkiem inaczej niż w walce. Ale teraz przynajmniej mógł na spokojnie ocenić hmm... już teraz ciało. Bez problemu stwierdził, że zmarłu ma mundur imperialnego, kuriera wojskowego. Torba którą mu wręczył tak samo. Niespecjalnie było co tu więcej do roboty więc dołączył do przyjaciół na górze.

Potem poszło już z górki. W okolicy stacjonował tylko jeden garnizon. Dostarczyli torbę. Nic nie tracili. I tak mieli po drodze. Na miejscu okazało się, że jest zbyt na tego typu usługi. A, że nigdzie się im nie śpieszyło... I jakoś tak im się to wszystko zaczęło. Stopniowo coraz bardziej wiązali się z owym wysuniętym na samo południe wissenlandzkim garnizonem. Stopniowo, od zlecenia do zlecenia, zjednywali sobie sympatię miejscowych szych z armii. A armia jak to armia, wiecznie złakniona, głodna, nienasycona. zawsze coś trzeba było zrobić, a to posłać wiadomość, a to potowarzyszyć oficerom w polowaniu, a to dokonać rekonesans, a to złapać dezerterów no okazało się, że ta przygraniczna placówka to czysty skarb.

A do tego co by nie ukrywać, rzucali się w oczy i nie wyglądali na standardową bandę awanturników. No i w końcu stało się. Postanowili podpisać kontrakt. Ich bezpośrednim przełożonym został kapitan Reinhart, z którym i tak do tej pory załatwiali większość interesów, było więc to po prostu zalegalizowanie stanu faktycznego. Z fajnych rzeczy było to, że mogli zamieszkać w garnizonie, na terenie koszar. Nie musieli ale mogli. zawsze mieli jeden pokój zarezerwowany dla siebie. No i właściwie każdy zdołał wycyganić cóś dla siebie. Najbardziej zadowolony był chyba Maks. Po pierwsze, dogadał się z masztalerzem, że przy śiwżej wiosennej wymianie koni na wiosnę jedenego uda mu się schachmęcić za pół ceny. Zwłaszcza, że obecnie do swojego karawanowozu musiał zaprzęgać starego, półślepego kuca który już dawno powinien paść. Dlatego Maks nie mógł się już doczekać wiosny. A po drugie, tak jakoś "niechcący" mu wyszło, że w starej wieży więziennej dotąd "przypadkiem" znosił swoje dziwne ustrojstwa aż wszyscy dali se spokój i dzieki temu własciwie uzyskał prywatna pracownię do swoich ustrojstw. Udało mu się głównie dlatego, że i tak nikt z wieży nie korzystał. Reszta tym czasem bratała się z żołnierzami i wyczyniała inne harce i swawole. A, że z wojakami nie raz walczyli ramię w ramię, tudzież pomagali sobie nawzajem w mniej bezpośredni sposób przeto do etapu bratania przeszli całkiem płynnie i naturalnie.

No i właśnie zapowiadało się piękna, zima, w bezpiecznych, ciepłych koszarnianych pieleszach. Aż znów los ich splótł się z wojskowym kurierem. To było już po pierwszych śniegach. Kurier zajechał późnym wieczorem. Akurat przechodzili przez plac gdy wjeżdżał. Przystanęli. Mieli złe przeczucia. Nikt bez powodu nie wysyła kurierów w taką porę. Ani w taką pogodę. A jak już to kurierzy, ze względu by nie ryzykować utraty ładunku nie jeżdżą właściwie po nocy. A ten zajechał. Musiał więc mieć ważną wiadomość do przekazania. A ważne wiadomości to z reguły złe wiadomości. Ni echceili kusić losu, czmychnęli czym prędzej do swojego pokoju. Nastąpiło nerwowe oczekiwanie, Nie wiadomo dlaczego, zaczęli ściszać głos i mówili co raz mniej. Aż w końcu zostało tylko czekanie na nieuchronne.

No i stało się. Usłyszeli na korytarzu zbliżające się kroki, odmierzane wyuczonym wieloletnią musztrą rytmem. Pukanie. Zezwolenie wejścia. Zawodowo bezwyrazowa twarz sierżanta. "Zaproszenie" do komendantury. Marsz do komendanta. Kapitan Reinhart milczy wyprężony jak struna. Poważne miny innych oficerów. A sam komendant, mówi do nich osobiście. Kapitan Reinhart milczy wyprężony jak struna. Poważne miny innych oficerów. No i właśnie, takiego rozkazu właśnie nigdy nie chcieli usłyszeć podpisując kontrakt. Tego typu rozkazu się obawiali na każdej odprawie. Tyle czasu, prawie cały rok, im się udawało. Wystarczyło dotrzymać do wiosny. No a tera dupa. Trza wykonać rozkaz. A rozkaz brzmi: "Dostarczyć natychmiast pocztę na posterunek w Stramstadt". No fajosko. Ale Stramstad leży w Księstwach Granicznych. Po drugiej stronie Gór Czarnych. A lada chwila zima zacznie się na serio.

Offline

 

#15 2010-10-18 17:01:23

Doc

Użytkownik

Punktów :   

Re: Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

Nikomu nie uśmiechała się podróż w taki teren w taką pogodę. Ale mus jest mus. Zaczęli żegnać się z dotychczasową, nudną, leniwą, bezpieczną służbą koszarową i szykować się do drogi, każdy na swój sposób.

Maks non stop nie mógł się zdecydować co i w jakiej ilości powinien zabrać. Gratów w swojej pracowni już trochę uzbierał i najchętniej zabrałby wszystko jednak za cholerę nie chciało się to zmieścić do wozu. Poza tym musiał ową niewielką przestrzeń dzielić jeszcze z przyjaciółmi, którzy też chcieli wcisnąć swoje trzy grosze. A oprócz tego zamęczał właściwie całe koszary o pomoc przy pakowaniu i zabezpieczaniu wozu przed trudami podróży. A ponieważ był lubiany przez mieszkańców garnizonu tak samo jak i cała reszta więc pomoc uzyskał bez trudu. Wojacy pomagali w szykowaniu ochoczo i doradzali jak mogli. Wiedzieli przecież, że gdyby komendant nie wysłał naszych śmiałków to wysłałby kogoś z nich. Poza tym, żal było w taką pogodę wyłazić na dwór a co dopiero podróżować i to przez góry, najzwyczajniej w świecie im współczuli.

Wulfrik też nie był zachwycony. Co prawda początkowo pobyt w "mieście" (czyli nie w lesie), wśród "tępych trepów" niespecjalnie mu się uśmiechał. Traktował to jako mus konieczny do bezpiecznego przezimowania. Jednak diametralnie zmienił zdanie po odkryciu biblioteki garnizonowej. Odkrył ją właściwie niechcący. Jednak gdy już o niej się dowiedział spędzał tam całe dnie i często nawet i noce. Dla innych odwiedzających zbiory przygranicznej, biblioteki małego garnizonu może i nie przedstawiały się zachwycająco ale Wulfrik nie był zbyt wybredny. Jak coś miało literki to to czytał. Pierwszy raz od... No właściwie nie pamiętał odkąd, czytał co chciał, kiedy chciał i ile chciał. Wreszcie nie było nikogo kto by mu coś polecał, nakazywał czy rozkazywał w wyborze lektur. Co więcej siłą rzeczy skumplował się z bibliotekarzem, drobniutkim, zasuszonym staruszkiem o cerze pożółkłej jak większość jego zbiorów. Zwłaszcza odkąd Wulfrik "załatwił problem ze szczurami". Staruszek nie wnikał jakim sposobem gość to osiągnął, wystarczyła mu wiedza, że obecność Wulfrika = nieobecność gryzoni. Po tym "odkryciu" Wulfrik uzyskał właściwie swobodny dostęp do biblioteki. Już bez problemu zorganizował sobie własną kanciapę w jednym z zakamarków biblioteki. Tak więc podróż, mu się kompletnie nie uśmiechała. Tam przecie zostało jescze tyle książek!

Offline

 
  • Index
  •  » Sesje
  •  » Przeludium do przygódki Dominika - poznajmy się

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
https://www.hotels-world.pl Hotely Aix-en-Provence psychoterapia Piła slaskiots